piątek, 29 marca 2024 r., imieniny Wiktoryna, Helmuta, Ostapa

Reklama   |   Kontakt

Kandydaci do samorządu

Aktualności

Ostrołęczanin na wyspie kanibali! (zdjęcia, wideo)

Fot. Archiwum prywatneOstrołęczanin Artur Bałazy odwiedził jedno z najbardziej dzikich plemion świata. Dotarł na drugą pod względem wielkości wyspę na świecie - Gwineę słynącą z wielu plemion praktykujących kanibalizm. Tam wciąż wartość mienia mierzy się w świniach.

Ludzie w prowincji Papua (Indonezja, wyspa Nowa Gwinea) wciąż żyją w prymitywny sposób. Klany systematycznie prowadzą ze sobą wojny na włócznie i łuki, a wartość mienia mierzy się w świniach.

ReklamaPrzez lata dostęp do Doliny Baliem we wschodniej części Papui był niemal niemożliwy. Nawet dziś można się tam dostać tylko samolotem. Arturowi się to udało. Do Polski przywiózł wiele opowieści, zdjęć oraz ciekawostek związanych z tamtejszą kulturą.

Tak odległa podróż była możliwa m.in. dzięki temu, że od stycznia ostrołęczanin pracuje dla polskiej firmy NUADU z siedzibą w Gdyni, która rozszerza swoją działalność m.in. na rynki Azji południowo-wschodniej. Artur jest odpowiedzialny za relacje z lokalnymi partnerami w Indonezji i na Filipinach.

Byłem w wiosce jedynym białym
Dolina Baliem rozciąga się na powierzchni 80 km długości, 20 km szerokości i leży na wysokości ponad 1600 m. Dzięki położeniu uchowały się tu ludy żyjące prymitywnie m.in. plemiona Dani i Yali, z którymi pierwszy kontakt nastąpił dopiero w 1920 roku. Mieszkają w drewnianych domach z dachami ze słomy lub trzciny, zwanymi honai. Na środku tych domków znajdują się paleniska, które służą do przygotowywania jedzenia i ogrzewania się, bowiem w górach Papui noce są chłodne.

- Mieszkałem w takiej tradycyjnej wiosce o nazwie Obia, której nie znajdziemy na mapie. Spałem w tradycyjnym honai przez dwa dni. Nie było to turystyczne miejsce i byłem tam jedynym białym w tym czasie - mówi Artur.

Z miejscowymi porozumiewał się w języku indonezyjskim, który jest oficjalnym językiem w kraju. Chociaż cywilizacja zachodu ma ogromny wpływ na dawne kultury i dotarła także na Baliem, to jeszcze nie zdominowała całkowicie tego zakątka świata.

- Miejscowi doceniają to, że mówiłem w ich języku. Nawet w tak odległej Papui mogłem dogadać się w języku indonezyjskim. Co prawda ludzie na co dzień porozumiewają się w lokalnych językach, ale większość zna indonezyjski, który jest oficjalnym w tym kraju. W prowincji Papua coraz bardziej widać wpływ Zachodu. Jak w każdym miejscu na ziemi - jeżeli jest ono z jakiegoś powodu wyjątkowe i atrakcyjne - przyciąga ciekawych poznania świata ludzi. Co prawda ciągle niewielu, gdyż po pierwsze, dostęp do Doliny Baliem nie należy do najłatwiejszych, po drugie – nie wszystkich interesuje taki rodzaj turystyki - mówi ostrołęczanin.

ReklamaWartość mienia na Papui mierzy się w świniach
Podstawowym środkiem płatniczym w kulturze zachodniej jest pieniądz. Ostatnio popularne stały się pieniądze elektroniczne czy kryptowaluty, ale w wielu miejscach na świecie nadal funkcjonują inne formy zapłaty - drogie kamienie, skóry, a nawet świnie. Z opowieści Artura wynika, że zwierzęta w kulturze Papui są niezwykle ważne.

- Największe miasto w Dolinie Baliem, nazywa się Wamena, co w lokalnym języku oznacza po prostu - dobra świnia. Świnie od zawsze były mocno związane z kulturą ludów zamieszkujących dolinę. Gdy zapytałem, ile taka świnia jest warta, usłyszałem: "Potrąć jedną a się dowiesz". Okazuje się, że bardzo dużo, bo nawet 40-50 mln rupii indonezyjskich czyli około 10-13 tys. złotych! Gdy chcesz poślubić Papuaskę - w posagu podaruj świnię jej rodzicom. Zabiłeś człowieka? - ofiaruj członkom jego rodziny dorodną świnię jako zadośćuczynienie. Ja omijałem te zwierzęta z daleka, żeby przypadkiem którejś nie nadepnąć - wspomina Artur.

Na pamiątkowych zdjęciach z Papui widać, że Artur nie tylko rozmawia z lokalną społecznością, ale też próbuje rozmaitych miejscowych specyfików. Dopytaliśmy czym były owe przysmaki.

- Pierwszą rzecz, na którą zwrócimy uwagę odwiedzając Papuę, będą czerwone zęby i usta lokalnej ludności. A to dlatego, że żują oni orzechy betelu (pinang) z dodatkiem białego proszku wapiennego. Z tego połączenia tworzy się czerwona ciecz, która gromadzi się bardzo szybko i trzeba ją co chwila wypluwać, nie wolno połykać. Tradycyjnie żyjący Papuasi nie używają pasty do zębów. Żują właśnie pinang, który sprawia, że ich zęby są mocne i zdrowe. Jest też podobno uzależniający. Z mojego doświadczenia było to gorzkie z lekką nutą kwaśnego. Żucie pinangu w Papui jest elementem życia codziennego i częścią spotkań towarzyskich - opowiada podróżnik.

Czy Artura mianowano naczelnym szefem wioski?Nie zjedli mnie, wróciłem, jestem cały i zdrowy
Eksplorowanie nieznanych terenów to dla ostrołęczanina niemal codzienność. Zapytaliśmy go czy to potrzeba adrenaliny czy ciekawość świata? Okazuje się, że i jedno i drugie, bo Artur nie potrafi długo usiedzieć w miejscu, a podróże to jego pasja.

- Podróże to przede wszystkim potrzeba wyrwania się z rutyny dnia codziennego. W sumie od tego się zaczęło - rutyna, która mnie męczyła. Kiedyś z doskoku wyruszałem w podróże, obecnie przerodziło się to w styl życia, życia na walizkach, ale póki co odpowiada mi to. Na rutynę nie mogę narzekać, a przecież o to mi chodziło - mówi.

Ciągła chęć nowych wyzwań, podróżowanie i odkrywania nowych miejsc to jednak nie tylko wielka przygoda, ale też zmierzenie się ze strachem. Przecież tereny, które odwiedził Artur, zamieszkują plemiona toczące ze sobą nieustanne walki. Jak zauważa podróżnik, miejscowi nie byli do niego nastawieni negatywnie.

- Plemiona są niebezpieczne przede wszystkim same dla siebie. Toczą ze sobą częste wojny. Dwa dni przed moim przylotem toczyła się bitwa miedzy dwoma zwaśnionymi klanami i to nie na peryferiach, ale w mieście, w którym lądowałem. Powiedział mi to Holender, który tam mieszka od roku. Widział jak ludzie zabijali się włóczniami - opowiada Artur.

ReklamaNa szczęście osobiście nie doświadczył niczego złego, a pobyt obfitował w rozmaite przygody i ciekawe doznania. Taka wyprawa to przygoda życia i niezapomniane wspomnienia.

- Nie zjedli mnie, wróciłem, jestem cały i zdrowy. Doświadczenie niesamowite. Raczej nie powtórzę, ale zapamiętam do końca życia. Polecam każdemu przynajmniej raz doświadczyć takiej przygody. Trzeba się jednak spieszyć, bo tych żyjących tradycyjnie zostało bardzo niewielu - mówił Artur.

Swoją przygodę na wyspie Papua Artur zakończył w środę 28 marca br. Po drodze do domu na jeden dzień zatrzymał się w Dubaju, aby zobaczyć m.in. najwyższy budynek świata - Burdż Chalifa. W Polsce wylądował tuż przed świętami wielkanocnymi - w czwartek 30 marca. Na tydzień został w rodzinnej Ostrołęce. Co później? Zapewne kolejne przygody i nowe wyzwania. Będziemy je bacznie obserwować.

Zobacz zdjęcia:
Artur Bałazy w Papui-Nowej Gwinei

Zachęcamy do odwiedzenia profilu Artura na Facebooku.

If you ever go to Papua, the first thing you will notice is the red-stained teeth and lips of the local men and women. It's because of the betel nut (pinang) and Lime powder. They chew it as part of social occasions or everyday life.

Jesli kiedykolwiek będziesz na Papui, pierwszą rzecz na którą zwrócisz uwagę będą czerwone zęby i usta lokalsów. A to dlatego, że żują oni orzechy betelu (pinang) z dodatkiem białego proszku wapiennego. Żucie pinangu jest częścią spotkań towarzyskich lub też elementem życia codziennego.

Opublikowany przez Indonesia-globetrotter 19 marca 2018
Wyświetleń: 20878 komentarze: -
13:29, 07.04.2018r. Drukuj