piątek, 19 kwietnia 2024 r., imieniny Adolfa, Tymona, Pafnucego

Reklama   |   Kontakt

Aktualności

Sławek nie doczekał

Sławek nie doczekał. To już ponad rok z covidem. Długo walczył pod respiratorem, ale nie miał szans. Agresja koronosceptyków skutecznie powstrzymuje wiele osób przed dbaniem o własne bezpieczeństwo. Czy Ostrołęka nie wierzy już w wirusa? Czy zmarli znajomi nie są dowodem na jego istnienie?

Nie wiem czego teraz uczą. Za komuny, w szkole podstawowej, omawialiśmy twórczość Marii Konopnickiej. Ja zapamiętałem wiersz zatytułowany "Jaś nie doczekał". Warto go przeczytać i teraz.

Reklama

Szczepionka dla Sławka była jak ten wiosenny promień słońca, który nie zdążył przytulić Jasia

Smutna, covidowa rzeczywistość skłania do snucia refleksji, rodzą się porady i wskazówki. Mi do głowy przychodzą też dwa słowa - solidarność i odpowiedzialność. Po głowie tłucze się też wciąż wspomniany już wiersz Konopnickiej. Bo przed laty, tak, była bieda dla większości ludzi w środowiskach "wyrobniczych". I ojca nie było stać na leczenie Jasia. I Jaś nie doczekał wiosny, dopływu światła do sutereny i musiał umrzeć. Sławek trochę już w swoim życiu "pożył". Bieda mu nie dokuczała. Ale te dwadzieścia lat mógł jeszcze pociągnąć. Ktoś powie, że przecież wszyscy umrzemy, ale to nie był jeszcze jego czas. Być może szansą było zaszczepienie się, którego nie doczekał. Zabrakło dwóch może trzech miesięcy, aby szczepionkowa kolejka dotarła i do niego. Niestety, szczepionka dla Sławka była jak ten wiosenny promień słońca, który nie zdążył przytulić Jasia.

Znajomi z Polski i zagranicy radzili, aby o pandemii nie pisać, bo brakuje im wiary, że z takim przekazem uda się do czytelników dotrzeć, że to tylko narażanie się na niepotrzebny hejt. Ja uparcie wierzę, że kolejne próby trafią na podatny grunt, że wciąż warto nieść kaganek oświaty.

Kto się szczepi, kto odmawia?

Mamy teraz świat wysoce wyspecjalizowany. Niektórzy zamykają się w wąskiej bańce swoich specjalności. Dotyczy to też zawodów medycznych. Szokowało mnie, że początkowo chęci szczepień nie wykazywała znaczna część personelu medycznego. Sam prowadziłem z niektórymi przedstawicielami tej branży długie rozmowy. Teraz sytuacja nieco się zmieniła. Albo te osoby zmądrzały, albo obawiają się okazywać negatywną postawę wobec szczepień, aby zwyczajnie nie narażać się na ośmieszenie.

Pokrótce opiszę swoją podstawę do "mądrzenia się" w tym temacie. Pracę magisterską wykonywałem w Instytucie Biochemii i Biofizyki Polskiej Akademii Nauk, będąc studentem Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Był taki eksperyment dla wąskiej grupy studentów, aby swoje prace robili poza uczelnią. To był realny kontakt z elitą naukową moich czasów. Instytut był takim ośrodkiem trochę interdyscyplinarnym. Tak więc ocierałem się o wiedzę nie tylko biochemiczną. Poza tym w mojej najbliższej rodzinie są zarówno mikrobiolodzy jak i lekarze zakaźnicy (z tytułami nawet profesorskimi). Tak więc przez 40 lat ocierałem się o wiedzę dość specjalistyczną. No i cały czas, przez ostatni rok, czytam różne źródła. A na hejt jestem odporny i mogę tylko wzruszyć ramionami. Jak ponoć mówią Czesi "ja se ne boim, ja mam raka". Wrócę więc znów do mojego Sławka.

Mieliśmy się spotkać. Po miesiącu leżał już pod respiratorem

O śmierci Małgosi, jego żony, dowiedziałem się z dużym opóźnieniem. Zmarła w sierpniu. I nie na covida. Zadzwoniłem do Sławka dopiero po Nowym Roku. Chciałem się dowiedzieć jak sobie radzi. Najbliższej rodziny w zasadzie już nie miał. Odetchnąłem z ulgą, gdy przedstawił mi swoją sytuację. Twierdził, że mocno się pilnuje. Nie chodzi do pracy, spaceruje tylko w odosobnieniu. Nie pamiętam czy mówił wówczas o robieniu zakupów. Umówiliśmy się, że jak się zaszczepimy, jak słonko przygrzeje, to się spotkamy.

Około miesiąca po naszej rozmowie dotarła do mnie informacja, że chyba się już nie spotkamy. Sławek był już uśpiony pod respiratorem. A spod respiratorów niewielu wychodzi na prostą. Po dłuższym czasie miałem jednak nadzieję, że może się udało, bo statystycznie powinno go już nie być wśród żywych. Ale nie, Sławek był uparty i walczył długo. Był jednak bez szans.

Reklama

Jak się zaraził? Przecież się pilnował

I tu przyszła pierwsza refleksja, zastanowienie - jak doszło do tego zarażenia? Przecież się pilnował i zabezpieczał. Tego zapewne już się nie dowiemy. Być może przyjął kogoś z rodziny, kto donosił mu np. żywność, albo miał kontakt z chorym w sklepie czy na ulicy? Jaką maseczkę nosił? Czy tylko FFP1 czyli chirurgiczną? Tam mogło się wydarzyć wszystko. Niemal codziennie obserwuję tak różne zachowania i ludzi i władz państwowych, że nic już mnie nie dziwi. Muszę jednak przyznać, że w zachowaniach tych przez miniony rok zaszła ogromna zmiana.

Obserwuję chaos. Trudno jednak oceniać warstwę polityczną. Będę tu wyjątkowo symetrystą, bo tak naprawdę nie wiemy, jak zachowałaby się obecna opozycja, gdyby dzierżyła władzę. Czy sytuacja nie byłaby podobna? Muszę nawet pochwalić obecny rząd, że nie wycofał się z jedynej możliwej, rozsądnej decyzji czyli stosowania szczepionki, którą próbuje się zdyskredytować. Jesteśmy na wojnie i trzeba być zdecydowanym i śmiałym. I musimy mieć podejście statystyczne.

Umierają coraz młodsi ludzie. Koronasceptycy też tracą bliskich

Wyrazem tej statystyki są liczby, które opisują środki zapobiegawcze i do tych liczb za chwilkę dojdziemy. Przez cały czas zastanawiam się, czy rzeczywiście są jeszcze prawdziwi koronosceptycy. Przecież chyba każdy zna już osoby, które nagle odeszły z grona znajomych. I nie zawsze były to osoby 70 plus. A w walce z wirusem, jak na prawdziwej wojnie, są zarówno zabici jak i ranni. I tych rannych nie jest wcale mniej. Powiem, że nawet więcej. I są ciężko ranni. Niektórzy już resztę życia będą inwalidami.

Znam osobiście takich dziarskich 40-latków, którzy długo dochodzili do większej wydolności. Niektórzy już nie dojdą nigdy. Po wojnach los czasami najgorzej obchodził się z trwałymi inwalidami. Sławek w zasadzie umarł jako ten inwalida. Z tego co wiem, wirusa już u niego nie było. Ale covid zniszczył mu płuca. Znam też kolejny przypadek znajomego Tomka, który w szpitalu zameldował się już po koronawirusie, ale z jakąś inną "gangreną". Zaczynał walkę w zaciszu domowym i na ratunek szpitalny było już za późno. Myślałem, że z tego wyjdzie.

Nie wszyscy umierają, ale skutki choroby pozostają

Ja się zabezpieczam i uważam, że robię to skutecznie. Nie zamawiam zakupów z dowozem. Sam je robię. Ale robię to w miejscach, gdzie widzę, że jest przestrzegany reżim sanitarny i w porach, gdy nie ma zbyt dużego ruchu. I używam trochę droższej maseczki czyli typu FFP2. Jeszcze lepsze są te z wyższymi numerami. A przyłbice? Cóż, według mnie to było jawne oszustwo. Naprawdę warto zwiększać swoją szansę na przeżycie, bo chorują coraz młodsi. Nie wszyscy umierają, ale skutki i powikłania pozostają.

Jaki jest najlepszy sposób na uniknięcie zarażenia? Jak najrzadszy kontakt z potencjalnymi chorymi. Kupuję więc pieczywo raz, góra dwa razy w tygodniu i zamrażam większość. Pozostałe produkty można kupować rzadziej. Jabłka kupuję w hurtowni i od razu 15 kg. Po zaludnieniu w sklepach widzę jednak, że nawyk codziennych zakupów mocno się w nas zakorzenił i trudno go wyeliminować.

Reklama

Pilnowała się, na plotki nie chodziła, tylko do kościoła

Dla wielu starszych ludzi codzienne zakupy to rytuał. Ci 70 plus mogli się już zaszczepić, ale często zaszczepieni nie są. Matka mojej znajomej ostatnio wylądowała w szpitalu z covidem. Ponoć się pilnowała i na plotki nie chodziła. Żywność chyba jej dostarczano. Ale już modlenia się w kościele nie mogła sobie darować. Ksiądz proboszcz był bardzo dbający i załatwił busika do dowożenia takich 70-latków.

Osobiście do kościołów nie chadzam, ale z tego co słyszałem, zagęszczenie ludzi jest dość duże, a reżim sanitarny nie jest skutecznie przestrzegany. Maseczki u wiernych przeważnie włożone "na świętego Mikołaja" - takie określenie usłyszałem ostatnio na odkryte nosy. Są też jakieś śpiewy, podczas których wydziela się więcej kropelek. Nie wspomnę już o busiku, w którym brakuje nawet minimalnego dystansu. No, ale przecież proboszcz dba o parafian.

Jak się boisz wirusa, to siedź w domu na czterech literach

Podobnych przypadków jest znacznie więcej. Opiszę jeszcze dwa, które niejako mnie dotknęły. Pierwszy jeszcze z okresu drugiej fali. Przyczaiłem się przed kioskiem z gazetami. Tam zawsze był tygodnik, którego nie ma w każdym punkcie sprzedaży prasy. Był wtedy jeszcze zwyczaj, że ludzie nie zagęszczali się w sklepie, czy kiosku i grzecznie stali przed drzwiami. Gdy zrobiło się pusto, wskoczyłem raźno do środka. Ale zaraz za mną wkroczył dorodny czterdziestolatek. Przyszedł z awanturą, bo uznał, że został przez sprzedawczynię oszukany. Oczywiście był zupełnie bez zabezpieczeń. Sprzedawczyni miała tę przyłbicę, ale co to daje?

Naiwnie stwierdziłem, że trzeba zareagować. Moja uwaga była może zbyt impulsywna, ale nie spodziewałem się, że mogę być potraktowany w sposób wręcz brutalny. Do użycia brutalnej siły nie doszło, bo zdążyłem zrobić zdjęcie agresorowi. Groźby karalne jednak padały. Zapewne to zdjęcie mogłoby być dowodem i mogło też powstrzymać krewkiego czterdziestolatka od wprowadzenia w czyn swoich gróźb. O dziwo nie zostałem wsparty przez sprzedawczynię. I nie tylko nie wsparty, ale przyłączyła się ona do krewkiego klienta stwierdzając, że jak się boję, to powinienem siedzieć na czterech literach w domu i nie zakłócać spokoju.

Ochłonąłem po chwili ze zdziwienia i zacząłem się zastanawiać, co mogę zrobić racjonalnego. I pomyślałem, że zadzwonię na policję i zadam im pytanie, co w tej sytuacji mogłem zrobić. I wykonałem telefon. Otrzymałem prostą odpowiedź: my tu nic nie możemy, niech pan dzwoni do sanepidu. No przecież proste. A ja wiem, że w sanepidzie mają pełne ręce roboty. Mogłem jeszcze wrócić i zwrócić uwagę sprzedawczyni. Ale stwierdziłem, że niczego jej nie nauczę. Chyba była z tych niewierzących w covida. A pogadać to mogę sobie przez telefon z rodziną czy znajomymi.

Na Dzień Kobiet kwiatek z wirusem?

Drugi przypadek odnotowałem 8 marca. Tak sobie pomyślałem, że może trzeba kupić jakieś kwiatki. I chciałem zrealizować ten plan. Pojechałem do kwiaciarni, tłoku jakoś nie zauważyłem. Nikt nie stał przed drzwiami jak kilka miesięcy wcześniej. Wszedłem i zacząłem się zastanawiać czy nie wyjść, bo było tam kilkanaście osób i każdy wnikliwie wybierał wiązanki. Ekspedientka w zasadzie bez ochrony (szyba niepełna), kilka osób z opuszczonymi do połowy maseczkami, kilku mężczyzn 35 plus zupełnie bez żadnej osłony. Tatuś bez maseczki mówi do synka około 7-letniego, aby poszedł coś wybrać dla babci. Pomyślałem, że pewnie mogą babci zrobić inny "prezent" (chyba, że babcia już zaszczepiona).

Weszły kolejne osoby i nie mogłem stać już nawet z boku. Wyszedłem bez słowa. Nie reagowałem nauczony poprzednim doświadczeniem. Nie chodzi o to, że boję się reagować. Po prostu uzmysłowiłem sobie, że byłbym zupełnie nieskuteczny. Po pierwsze taki tatuś nie mógłby posłuchać, bo zniszczyłbym mu cały autorytet rodzicielski. A tatuś musi być autorytetem dla dziecka. Zwrócenie uwagi ekspedientce też by chyba nie zadziałało. Czasu bym stracił co nie miara. Nic bym nie osiągnął i mógłbym z tej frustracji zejść np. na serce. Przeczytałem na drzwiach po wyjściu karteczkę z odezwą do klientów: Prosimy o zakrywanie ust i nosa oraz dezynfekcję rąk. Nie było w treści obowiązku, tylko prośba. Może i nakaz nie byłby respektowany. Bo cóż może obsługa? Klient nasz pan - głosi powiedzenie. Obrazi się i więcej nie przyjdzie. Kwiaty postanowiłem kupić innego dnia, bez pilnowania terminu tego ponoć komunistycznego święta.

Reklama

W Ostrołęce co krok to niewierzący... w covida

Porozmawiałem o tym fakcie po tygodniu z panią dyrektor sanepidu. Zapytałem hipotetycznie, jak powinienem postąpić, aby mieć szansę na zwiększenie bezpieczeństwa w tej kwiaciarni. Przede mną byłaby długa droga administracyjna, z której być może nic sensownego by nie wynikło. Ale bez przerwy mam w głowie pytanie: Dlaczego ludzie tak postępują? Czy w Polsce, a może tylko w Ostrołęce, są sami niewierzący w covid? Czy nie czują potrzeby jakiejś dyscypliny? Czy nie potrafią wykazać elementarnej solidarności z innymi? Czy już nie wytrzymują psychicznie ograniczeń?

Obserwuję wpisy na Facebooku. Jeden ze sztandarowych antycovidowców stracił ostatnio ojca. Zastanawiam się czy zmienił zdanie i dalej będzie głosił swoje brednie. Niektóre osoby, które znam, domagają się innej kolejności szczepień. Uważają, że za długo będą czekać ze względu na swój wiek, a tych staruchów można szczepić na końcu. Też się już nie odzywam. Stwierdziłem, że będę nieskuteczny, ale poznaję poglądy ludzi i po prostu tracę do nich sympatię. Podejmuje dyskusję tu.

Samorządowcy, duchowni - zajmijcie stanowisko w sprawie pandemii!

Deklarowałem, że nie będę wdawał się w dysputy, które mogą być odebrane jako polityczne. Ale nie mogę pominąć działania samorządowców i księży. W rocznicę pierwszego zgonu covidowego w Polsce była ogłoszona akcja pod hasłem "Minuta ciszy dla ofiar pandemii. Zatrzymaj się dzisiaj o 12.00". Wiele samorządów zareagowało na tę akcję. Ostrołęka nie. Nie docierały do mnie też wystąpienia prezydenta, ani radnych. Wiem, że miasto nie ma rzecznika prasowego. Może to rzeczywiście funkcja niepotrzebna. Ale włodarz miasta powinien mieć ciągły kontakt z mieszkańcami. Bo uzyskał jakiś dowód zaufania i ci, co go wybierali, chcą niejako być pod jego opieką. W tym trudnym czasie i radni i prezydent nie powinni być schowani za murem urzędu.

Sytuacja kryzysowa wymaga, aby politycy, samorządowcy zabrali głos, wyrazili swoje stanowisko. Czy będą się szczepić? Czy dadzą dobry przykład społeczeństwu? Niech nie liczą już głosów w przyszłych wyborach, ale odkryją się publicznie w tej kwestii. Chciałbym też zaapelować do księży, aby uznali, że kościół też podlega pandemii. Niech apelują do parafian o przestrzeganie obostrzeń i solidarność. Teraz nie trzeba ani w kraju, ani w kościele poruszać innych tematów. Wszyscy jesteśmy wspólnotą, niezależnie od tego czy jesteśmy religijni, czy nie. Takie apele są nam potrzebne. Może za pół roku wszyscy będziemy zaszczepieni i nastąpi (s)pokój. Oby.

O autorze

Stanisław Giżycki - od wielu lat związany z turystyką i ekologią. Założyciel stowarzyszenia "Ekomena" działającego w Ostrołęce i regionie, przewodnik górski, były pracownik państwowych służb ochrony środowiska, obecnie na emeryturze.

Więcej felietonów w dziale "Mało obiektywnie".

Wyświetleń: 29447 komentarze: -
10:15, 20.03.2021r. Drukuj