środa, 24 kwietnia 2024 r., imieniny Aleksandra, Horacego, Grzegorza

Reklama   |   Kontakt

Aktualności

Lewa flanka, "Doktor". Jedenasta część Wielkiej Letniej Ofensywy 1915

Potwornie okaleczone ciała, wiele mogił ziemnych, często ozdobionych prostymi drewnianymi krzyżami. Powietrze przesiąknięte ostrym odorem trupów. To świadkowie ciężkich, okupionych ludzkim życiem walk o przeprawę na Narwi na południe od Ostrołęki stoczonych podczas Wielkiej Letniej Ofensywy 1915 roku.

Grenadier-Regiment König Friedrich der Grosse (3 Ostpreußisches) nr. 4.

Reklama

4 Regiment Grenadierów króla Fryderyka Wielkiego (3. Wschodniopruski).

Fragmenty historii którą napisał Generalleutnant w stanie spoczynku Alfred Dieterich.

Tłumaczenie i opracowanie: Jacek Czaplicki.

Bitwa o przełamanie frontu pod Przasnyszem w dniach 13-17 lipca 1915

Pod koniec kwietnia Niemcy i Austro-Węgry przypuściły decydujący atak na wojska rosyjskie w Galicji. Mimo obciążenia wojennego na zachodzie, mimo walk z Włochami i walk pod Gallipoli, mimo twardego oporu wojsk carskich, sprzymierzeni w ciągu dwóch miesięcy nieprzerwanych walk posunęli się spod Gorlic do Rawy Ruskiej, od Zwinina do Złotej Lipy. Ten wielki sukces nie przyniósł jednak jeszcze zagłady wojsk rosyjskich w Galicji. Kulminacja kampanii nastąpiła w ostatnich dniach czerwca, kiedy to uderzono na rosyjskie pozycje rozmieszczone między Bugiem, Wieprzem, Wisłą, Narwią i Niemnem. Kiedy Generaloberst von Mackensen dotarł do Wieprza na południu, Generalfeldmarschall von Hindenburg rozpoczął ofensywę na północy. Jego armie od strony Wisły to: 12 Armia von Gallwitza, 8 Armia von Scholtza, 10 Armia von Eichhorna i Armia Niemen Otto von Belowa od strony Windawy.

Główne siły Armii von Gallwitza koncertowały się w rejonie Przasnysza i rzeki Orzyc i miały nacierać na linię Nowogeorgiewsk [Modlin] - Różan. Flankę wiślaną zabezpieczał Korpus Surena i von Dickhucha, flankę Orzyc-Szkwa I Korpus von Ebena. Wybiła również godzina dla 4 Regimentu Grenadierów!

W dniu 6 lipca 1915 r. 4 Kompania/4 została rozmieszczona na południowy wschód od wsi Cierpięta, dołączając w ten sposób do sektora von Schleinitza. W dniu 8 lipca II Batalion/4 został zluzowany i zastąpiony przez II Batalion/9 Regimentu Piechoty Landszturmu, a Batalion Fizylierów/4 zastąpiły oddziały z 33 Regimentu Fizylierów. Oba bataliony z Kompanią Karabinów Maszynowych, maszerując przez Parciaki i Olszewkę, dotarły 9 lipca do obozu znajdującego się na północny wschód od wsi Małowidz. Wzmocniony przez III. Batalion/33, Regiment Grenadierów von Massowa przeszedł pod dowództwo 4 Dywizji Piechoty Gwardii.

W dniu 11 lipca 1915 r., 7 Kompania/4 wymaszerowała do Jednorożca, gdzie stała się rezerwą dla Rezerwowego Jäger-Batalionu Gwardii. I Batalion/4 bez 4 Kompanii/4 został podporządkowany Oberstleutnantowi von der Lippe.

W dniu 13 lipca regiment jako rezerwa dywizji rozmieszczony został na skrzyżowaniu dróg, 1,5 km na północny zachód od Jednorożca. Już wczesnym rankiem rozpoczął się ostrzał artyleryjski na całym froncie Armii von Gallwitza. Wszędzie rozchodził się grzmot artylerii polowej trzech korpusów i 60-ciu baterii ciężkiej artylerii. Działa polowe, haubice i ciężkie moździerze miotały pociskami w Rosjan.

Niesamowicie piękny ryk dział stopniowo narastał, by przejść w ciągły rytm głośnych werbli. Był to dźwięk jakiego nie słyszał jeszcze żaden żołnierz na froncie wschodnim. Po czterech godzinach, pozycje nieprzyjaciela, zbudowane z takim wysiłkiem i pomysłowością, były gotowe do szturmu. O godzinie 8.00 rano oddziały uderzeniowe zajęły pozycje szturmowe, a wraz z nimi 7 Kompania/4. O 8.42 rano w trzech falach ruszono do ataku. Natarcia nie powstrzymał nawet rosyjski ogień z przodu i z flanki. Ramię w ramię z Rezerwowym Jäger-Batalionem Gwardii, 7 Kompania/4 zajmuje zagajnik znajdujący się na południowy zachód od Stegny (mocno na południe od Jednorożca) i przedostaje się na jego południowy skraj.

Reklama

Znajdująca się pod ogniem artylerii główna część sił nieprzyjaciela ucieka na tyły przed niemieckim natarciem. Ci, którzy się nie poddają, zostają zabici w walce wręcz. Kontratak, który wyszedł wkrótce, zostaje całkowicie rozbity. Stu jeńców wpada w ręce dzielnych grenadierów. O godzinie 12.30 po południu oddziały niemieckie wdarły się na 4 km w głąb plątaniny okopów nieprzyjaciela. Regiment został przesunięty do przodu, do lasów znajdujących się na zachód od wsi Lipa. Batalion Fizylierów/4 znalazł się na pierwszej linii frontu i zamknął lukę pomiędzy 3 Dywizją Piechoty pod wsią Obórki, a 5 Regimentem Grenadierów Gwardii pod Lipą.

Pod wieczór ponowiono natarcie, w którym uczestniczyły nadciągające z Jednorożca oddziały 2 Dywizji Piechoty. O godzinie 22.00 w rękach nacierających znalazł się teren sięgający aż po róg lasu znajdującego się na zachód do Lipy, wyżyny na wschód do Lipy oraz północny skraj Drążdżewa. W ten sposób zajęto również drugą linię obrony Rosjan. Batalion Fizylierów/4, który brał udział w tym ataku, znajdował się w tym czasie między rogiem lasu na zachodzie i wzgórzami znajdującymi się na wschód od Lipy. Reszta regimentu ustawiona była za Batalionem Fizylierów, po prawej w lesie. Nieprzyjaciel cofał się ze swojej drugiej linii obrony na Krasnosielc. Przełamanie frontu udało się!

W dniu 14 lipca Batalion Fizylierów/4 został zluzowany przez Rezerwowy Jäger-Batalion Gwardii. Regiment udał się jako rezerwa XIII Korpusu Armii - którym dowodził Freiherr von Watter - przez Lipę do wsi Bobino-Grzybki.

Dywizja Falka w dniu 15 lipca otrzymała rozkaz wsparcia 4 Dywizji Piechoty Gwardii w natarciu na Krasnosielc i osłony jej lewej flanki przed nieprzyjacielem znajdującym się na wschód od Orzyca.

W dniu 16 lipca Regiment, oddany 2 Dywizji Piechoty, przeszedł przez Grądy i Przytuły na wschodni brzeg rzeki Orzyc. Rejon ten podlegał dowódcy Brygady Küster. Batalion Fizylierów/4 zaatakował Bagienice-Trylogi, znajdujące się 3,5 km na północny wschód od Krasnosielca, zajął wieś i wziął 200 jeńców. Reszta Regimentu rozłożyła się obozem w zagrodach wsi Raki. Rosjanie opuścili stanowiska na trasie I Batalionu/4. Zgrupowanie von der Lippe (bez 4 Kompanii/4) w pościgu za wrogiem ruszyło wzdłuż rzeki Omulew w kierunku południowo-wschodnim przez Kalisko, Czerwińskie, Baranowo i po walce ze słabo broniącym się wrogiem osiągnęło linię Mostówek-Chojniki.

Dywizja Falka, po oddaniu bez walki przez Rosjan Krasnosielca, połączyła się z I Korpusem Armii, który miał zająć Ostrołękę na prawym brzegu Narwi i przygotować się do przeprawy przez rzekę.

W dniu 17 lipca Regiment (bez Batalionu Fizylierów/4) przez Rawy dotarł do wsi Jarzyły.

Batalion Fizylierów/4 dotarł w nocy przez Zamość do Sypniewa. Stamtąd zamknął lukę pod Zamościem i osłaniał lewą flankę 4 Dywizji Piechoty Gwardii.

Bitwa nad Narwią w dniach 18 lipca - 3 sierpnia 1915 r.

Reklama

W dniu 18 lipca 1915 r., 4 Kompania/4, która w ramach Zgrupowania Schleinitz posuwała się przez wsie Orzoł, Dłutówka, Rżaniec dołączyła do batalionu. Główne siły nieprzyjaciele zostały wycofane za rzekę Narew.

Oddziały 8 Armii [po lewej] również osiągnęły linię Ostrołęka - Łomża.

W dniu 19 lipca Regiment przemaszerował przez Dylewo [w gminie Sypniewo] i Glinki do wsi Strzemieczne-Oleksy i Strzemieczne-Wiosny. Sztab Regimentu/4, Batalion Fizylierów/4 i II Batalion/4 zabezpieczyły wieś Sadykierz, znajdującą się 11 km na północ od Różana, na linii od wsi Modzele do wsi Kołaki łącznie z tą wsią, III. Batalion/33 stanął pod Kołakami oparty o Narew.

I Batalion/4 w tym czasie dotarł do wsi Białobrzeg Bliższy. Nieprzyjaciel w tym rejonie całkowicie wycofał się za Narew.

Wieczorem oddziały I Korpusu Armii były już nad ujściem rzeki Ruż do Narwi. Korpus miał się przeprawić przez Narew między Różanem a Kamianką przy ścisłym współdziałaniu z XIII Korpusem Armii, który nacierał na Różan.

W dniu 20 lipca I Batalion/4 przez Żebry-Chudek, Ostrowy dotarł do wsi Stepna-Stara znajdującej się 3,5 km na południowy zachód od Ostrołęki. W dniu 21 lipca, III Batalion/33 wrócił w skład 33 Regimentu Fizylierów. Przysłany w zamian III Batalion/151, od strony wsi Gierwaty-Szeligi, znajdującej się 10 km na północ od Różana, zabezpieczył rejon wsi Młynarze nad rzeką Ruż, aż do wsi Ogony i Modzele. Batalion Fizylierów/4, Sztab/4 i Kompania Karabinów Maszynowych/4 zluzowane przez III Batalion/151, przemieściły się do wsi Gierwaty-Szeligi. II. Batalion/4 zastąpiony przez Batalion Landszturmu "Kosten" przeniósł się do wsi Strzemieczne-Wiosny jako rezerwa dywizji. Natomiast I Batalion/4 wysłał kompanię do wsi Michałki [Stepna-Michałki].

W dniu 22 lipca regiment jako rezerwa dywizji przemieścił się przez Żebry-Grzymki do obozu we wsi Stepna-Stara i w ten sposób I Batalion/4 wrócił w skład regimentu. Przez dwa dni oddziały regimentu przy przepięknej letniej pogodzie odpoczywały tu obozem, mając widok na idylliczny krajobraz wrzosowisk. Obudziły się wspomnienia z czasu, kiedy nie było wojny. Ten szczęśliwy okres dopełniła poczta, która w końcu dotarła, przynosząc listy i paczki z domu prawie każdemu żołnierzowi w regimencie. Każdy miał czas odpowiedzieć na nie, wysyłając swoim bliskim w kochanej ojczyźnie wiadomości o sobie. Ten krótki odpoczynek był bardzo potrzebny żołnierzom, gdyż kolejne dni należały do najcięższych, jakie regiment przeszedł w czasie Wielkiej Wojny.

Ufortyfikowany przez Rosjan na głębokość 20 km obszar znajdujący się na zachód od Narwi, został pokonany, ale teraz należało sforsować samą Narew, chronioną przez rozmieszczone wzdłuż niej twierdze Pułtusk, Różan, Ostrołęka i Łomża. Szczegółowe rozpoznanie w terenie od Nożewa (7 km na południe od Ostrołęki) do rejonu na południe od Kamianki dało następujący wynik.

Rzeką o licznych zakolach, szeroką w niektórych miejscach na 90 m, płynęło w tym czasie dużo wody. Nawet na brodach miała ona głębokość człowieka. Zachodni brzeg był płaski, niezalesiony, za to wschodni wynosił się i prawie wszędzie porośnięty był gęstym, wysokopiennym lasem. Na tym brzegu, na atakujących czekała niezliczona ilość silnych, bardzo zmyślnie skonstruowanych, ledwo widocznych umocnień z zasiekami z przodu, które obsadzone przez mniejsze i większe oddziały, oskrzydlały i zazębiały się wzajemnie, frontalnie oraz flankowo i stanowiły śmiertelnie zagrożenie dla forsujących rzekę Narew. Jak się okazało w podczas walk, umocnienia te sięgały mocno w głąb lądu. Dla Niemców jedynym sposobem przełamania tej prawie niemożliwej do pokonania linii obrony było wykorzystanie odwagi każdego pojedynczego żołnierza, która to zasada sprawdzała się już bardzo często oraz sprawnego dowodzenia, aż do szczebla prowadzących małe drużyny.

W celu zmniejszenia strat, jako czas przegrupowania się oddziałów, a zaraz potem forsowania rzeki wybrano noc z 23 na 24 lipca. Korytarz wyznaczony dla 3 Brygady Piechoty ograniczony był na północy południowym skrajem Nożewa i północnym skrajem Kamianki, a na południu północnym skrajem wsi Maćki, rozwidleniem drogi 1 km na wschód od Kamianki. Oberst Weicke, w chwili wybuchu wojny służył w 4 Regimencie i miał stopień Oberleutnanta. Obecnie był dowódcą 33 Regimentu Fizylierów i miał dowodzić przeprawą. 44 Regiment Piechoty miał forsować rzekę w południowej, a 4 Regiment Grenadierów w północnej części wspomnianego odcinka. I Batalion/4 miał być pierwszym batalionem regimentu, który przeprawiłby się na drugą stronę i w ten sposób dokładnie rozpoznał drogi podejścia i rozmieszczenie pozycji wroga.

W czasie chłodnej, ciemnej nocy 23 lipca, I Batalion/4 przemieścił się ze wsi Michałki w kierunku wyznaczonego miejsca przeprawy nad Narwią. Trzy kompanie ustawiły się w pierwszej linii, a ostatnia kompania za lewym skrzydłem. Za nimi okopał się Batalion Fizylierów/4 z Kompanią Karabinów Maszynowych. II Batalion/4 stał jako rezerwa dywizji pod Dobrołęką. Sztab regimentu udał się na stanowisko dowodzenia przy drodze na południowym skraju Nożewa.

24 lipca, krótko po godzinie 1.00 w nocy, rozpoczął się ostrzał naszej artylerii. Pociski wbijały się w wysoki las z hukiem i grzmotem; drzewa i gałęzie łamały się z głośnym rykiem, który wielokrotnie odbijało echo. Rosjanie na razie słabo odpowiadali ogniem, aby nie zdradzać swoich pozycji. … Grenadierzy ogarniają swoje oporządzenie przed atakiem, chowają amunicję i żelazne porcje żywnościowe do kieszeni i worków na chleb. Jeszcze raz dowódcy plutonów przechodzą przez okopy i upewniają się, że wszystko jest w porządku i gotowe. O godzinie 3.30 rano grenadierzy z 3 i 4 Kompanii/4, z dużą determinacją, w plutonach, na komendę "Marsz, marsz!" ustawiają się w długie kolejki i zeskakują do rzeki. Gdy tylko pierwsi żołnierze dotarli do koryta rzeki, Rosjanie ożywają się i w kierunku atakujących otwierają ogień z karabinów piechoty i karabinów maszynowych. Ostrzał artyleryjski również uderza w ich szeregi i przynosi pierwsze ofiary. Atakujący chwytają się za ręce, aby pomóc sobie w walce z nurtem i głęboką wodą. Wielu z nich, zarówno oficerowie jak i żołnierze, trafieni śmiercionośnym ołowiem, odpływają zabrani przez rzekę. Poczucie, by ratować kolegów, musi zostać zdławione; stawką jest coś ważniejszego: jak najszybsze dotarcie do brzegu po drugiej stronie.

Reklama

Brodzącym i płynącym żołnierzom udało się dotrzeć na drugi brzeg. Część 4 Kompanii/4, którą z początku dowodzi Leutnant rezerwy Domaß, a który wkrótce poległ, dowodzona już przez dzielnego Leutnanta rezerwy Neuhausa wspięła się na 8-metrowy piaszczysty brzeg i z okrzykiem "hurra" wspieranym stłumionym odgłosem werbla ociekającego wodą, rzuciła się na wroga. Rosjanie zostają odrzuceni do tyłu. 3 Kompania/4, którą dowodzi Leutnant rezerwy Westphal, podąża za nimi i wypełnia luki jakie powstają w 4 Kompanii/4. Wzięci jeńcy są natychmiast zatrudniani do wyciągania na brzeg za pomocą długich tyczek rannych i całych towarzyszy, którzy jeszcze pływają w wodzie. Dalej w dole rzeki, na lewy brzeg Narwi wspięły się oddziały z 44 Regimentu Piechoty. Obu jednostkom udaje się uchwycić mały przyczółek. Dzielnym oddziałom udało się dokonać przeprawy, choć z dużymi stratami. Teraz nadchodziło jeszcze trudniejsze zadanie: utrzymać to, co osiągnięto! Rosjanie nie mogą sobie pozwolić na ten stan i po krótkim czasie przystępują do kontrataku. Brązowy przypływ zdąża przeciwko odważnym. "Ofensywa za wszelką cenę", staje mottem dla żołnierzy na zdobytym przyczółku, którzy wymachując kolbami oraz bagnetami rzucają się na wroga, który nie spodziewając się takiego bohaterstwa, ucieka z powrotem do lasu.

Przyczółek został utrzymany i twardo pozostawał w rękach żołnierzy z kompanii, mimo wszystkich zmasowanych szturmów Rosjan, jakie w ciągu dnia wyprowadzali. Żołnierze ci okopując się, mozolnie naprawiali oraz czyścili swoje zamulone karabiny, przez co mogli tylko się bronić. Ogień rosyjski, który w ciągu dnia nieustannie przeszywał Narew i zachodni brzeg, uniemożliwił dostarczenie zaopatrzenia oraz przeprawę 1 i 2 Kompanii/4. Tylko ostrzałem ze swoich karabinów mogli oni wesprzeć siostrzane kompanie z przeciwległego brzegu. Z niecierpliwością czekali na nadejście nocy, podczas której będzie można dostarczyć amunicję i wzmocnić obrońców przyczółku nowymi siłami. Również II Batalion/4 niecierpliwie czekał tego dnia, aby nieść pomoc swoim ciężko doświadczonym towarzyszom na przyczółku. Późnym popołudniem II Batalion/4 został przemieszczony nad Narew i już po drodze poniósł niemałe straty. Pomimo rosyjskiego ognia, saperom udało się zbudować most, który o północy doszedł już do połowy koryta rzeki. Jednak było wątpliwe czy uda się go ukończyć przed końcem nocy. To właśnie wtedy Major Kettner zdecydował się na taką próbę przeprawy.

25 lipca o godzinie 2.00 jako pierwsza ruszyła 5 Kompania/4 z Majorem Kettnerem na czele. Po dotarciu do końca nieukończonego mostu, czołówka wskoczyła do wody, która zamknęła się nad ich głowami. W wyniku dużego zapału oddziałów, obciążenie na moście stało się zbyt duże, konstrukcja zawaliła się i wszyscy znaleźli się w wodzie. W tym momencie rozpoczął się niszczycielski ostrzał ze strony Rosjan. W głębokiej wodzie, przy silnym prądzie, trudno jest utrzymać się na powierzchni. Palce stóp wyższych żołnierzy dotykały jeszcze dna i na wpół unosząc się na wodzie, dobijają oni do brzegu, wiosłując rękami. Inni chwytają się za ręce, by nie dryfować. W ten sposób, walcząc z prądem i ogniem nieprzyjaciela, Sztab, 5., 7 Kompania/4 oraz pluton z 6 Kompanii/4 docierają do przeciwległego brzegu, a w tym samym czasie, ale w innym miejscu przeprawia się część 37 Dywizji Piechoty.

Przerzedzonym obrońcom przyczółku udało się dostarczyć tak potrzebne wzmocnienie, a do tego mogli uzupełnić znacznie uszczuplone zapasy amunicji. Gdy tylko ktoś stanął na suchym lądzie, to natychmiast, nie zważając na wrogi ostrzał starał się ratować braci wciąż zmagających się z wodą. W wybitny sposób wyróżnił się wtedy Leutnant rezerwy Michalek, który później został za to odznaczony medalem za ofiarność i odwagę.

Armia v. Gallwitza w tym czasie pokonała rzekę Narew na 40 kilometrowym odcinku od Pułtuska do Różana.

W ciągu następnych dwóch nocy Batalion Fizylierów/4 i pozostała część II Batalionu/4 zostały przetransportowane pontonami na wschodni brzeg Narwi. Wielu rannych w trakcie przeprawy utonęło w nurtach rzeki, ale większość dotarła do oczekiwanego brzegu. Mimo dużej przeszkody, jaką była Narew, mimo wzorowych pozycji obronnych wroga, mimo bardzo ciężkiego i nie ustającego ostrzału, mimo zaciekłych kontrataków, rankiem 27 lipca dziesięć kompanii regimentu stanęło na lewym brzegu rzeki. W miejsce chorego na czerwonkę dowódcy regimentu, dowództwo objął Major Kettner, który wraz ze swymi oddziałami utrzymywał wyznaczone mu do obrony lewe skrzydło przyczółku przed wciąż ponawianymi atakami nieprzyjaciela.

Reklama

W skutecznych walkach obronnych na szczególną pochwałę zasłużyli Unteroffizierowie Klotzek i Szydzik. W wyniku ciągłego ostrzału przyczółku w dzień i w nocy straty były nadal bardzo wysokie, a opieka nad rannymi bardzo utrudniona. Niestrudzona energia, wysokie poczucie obowiązku lekarza sztabowego rezerwy dr Holthausena i niosącemu mu niestrudzenie wsparcie Landsberga oraz podległego im personelu wniosły w tych piekielnych dniach nieskończenie wiele dobrego w opiekę nad rannymi. Ktokolwiek widział tych dwóch mężczyzn pracujących w prażącym słońcu, w ulewnym deszczu, pod nieprzerwanym świstem kul, dniem i nocą, nigdy się nie oszczędzających, opatrujących licznych, biednych rannych, ktokolwiek słyszał, jak pocieszali rannych, ktokolwiek widział, jak przewozili ich przez rzekę, może tylko z godnością i z wdzięcznością uścisnąć dłoń tym drogim towarzyszom.

Kilka fragmentów z pamiętnika doktora Landsberga może rzucić światło na niemal nadludzkie osiągnięcia i bohaterstwo lekarzy i sanitariuszy z tego okresu:

"24 lipca był ciężkim dniem dla dywizji. Otrzymaliśmy meldunek, że w zagrodach nieco dalej leży wielu rannych. Szrapnel wybuchł między żołnierzami z 7 Kompanii, która właśnie przebiegała przez szosę [droga Ostrołęka - Różan]. Wielu rannych nadal leży na niej. Wleczemy ich do rowu, aby mieli ochronę. Potem schylamy się i co chwilę szybko pokonując dłuższe odcinki, przez pola docieramy do zagród z rannymi.

Pod wysokimi topolami leżą ich całe szeregi. W miejscu tym jest ciszej, ale i tu wybuchają pociski i obrzucają rannych oraz mnie gałęziami i odłamkami.

Praca pozwala zapomnieć o otoczeniu, co jest bardzo trudne przez silny szok, który doznało wielu rannych. Miotają się dziko, lgną do mnie, śmieją się i gwiżdżą maniakalnie lub płaczą i zawodzą. Morfina jest w tym wypadku jedynym wyjściem. W końcu wszyscy dostają pomoc. Nasze cztery wozy dla rannych docierają na miejsce i mimo ostrzału zostają załadowane.

Ruszam znowu naprzód, tym razem przez mocno już ostrzelaną, miejscami płonącą wieś, do okopów strzeleckich na wydmie. Tutaj od kilku godzin trwa ogień piechoty o prawie stałej intensywności. Stąd mam lepszy widok. Na skraju lasu, za Narwią, wznosi się gęsta chmura dymu z naszych pocisków artyleryjskich, z której leniwie wyłaniają się gęste, zielonkawo-żółto-czarne kule dymu.

Przez niczym nie osłanianą równinę przede mną posuwa się skokami 6 Kompania. Między pojedynczymi krzakami jałowca leżą ranni, trzech ściągam z wielkim trudem z moimi noszowymi.

Słońce zachodzi w krwistoczerwonym dymie. Noc przynosi więcej spokoju, tylko od czasu do czasu dochodzi do ostrzału. Zgodnie z rozkazami, w celu wsparcia walczących, na przyczółek dziś wieczorem udaje się II Batalion. Zaopatrzeni w dużą ilość bandaży, morfinę i cygara, prowadzeni przez grenadiera o północy ruszamy przez rozmiękłe od deszczu nadnarwiańskie łąki w kierunku rzeki. Księżyc w pełni świeci już jasno, gdy leżymy na brzuchach w błocie i jesteśmy ostrzeliwani. W niektórych okopach ranni, którzy nie mogli się sami przemieszczać, błagali nas o zabranie ich na tyły. Było nam przykro, ale musieliśmy ich zostawić naszym kolegom z kompanii medycznej, która zostaje na tym brzegu.

Noc 25 lipca. W końcu na połyskującej w blasku księżyca szerokiej, zielono-srebrzystej rzece widocznej na tle ciemnego, wysokopiennego lasu, zaległa cisza. Leżymy stłoczeni w zaroślach wierzbowych w piaszczystym dole, otoczeni jękami rannych. Przed nami most wbija się w głąb rzeki. Mamy nadzieję, że wkrótce zostanie on ukończony. Pionierzy pracują z pełną mocą.

Znów śmierć wyje, szepcze wokół nas, zaczęła się kolejna nawała ogniowa ze strony Rosjan. Nadchodzi poranek i swoim bladym, szarym światłem niszczy magię księżycowej nocy. Most nie został ukończony mimo niestrudzonej pracy naszych pionierów. Jednak musimy przekroczyć rzekę; po drugiej stronie nasi nie są w stanie sami stawić opór Rosjanom, którzy zawsze atakują z dziesięciokrotną przewagą. Wciąż jest dziwnie cicho. Dowódca rozkazuje nam dojść do końca mostu, wskoczyć do wody i przepłynąć na drugi brzeg. On i ja idziemy z 1 Kompanią. Byliśmy mniej więcej w połowie długości mostu, kiedy kazano nam zawrócić. Ludzie jednak już tłoczą się na chwiejnej konstrukcji, która nagle z hukiem zawala się w chwili, gdy się zatrzymaliśmy. Brniemy naprzód. Wkrótce rzeka staje się głęboka i rwąca. Jedną ręką trzymam płaszcz, lornetkę i dziennik wysoko nad sobą, drugą próbuję płynąć pod prąd. Jest ciężko. Wtedy jeden z pionierów czekających na nas na brzegu chwyta mnie i pomaga wyjść na ląd.

Zrobiło się jasno, a rzeka nadal jest pełna naszych ludzi. Rosjanie w tym momencie zauważyli przeprawę i rozpoczęli ostrzał. Z niesamowitą dokładnością skupili się na celu. To co zostało z mostu zostaje roztrzaskane i odpływa w nurtem rzeki. Potężne słupy wody wnoszą się w powietrze i obrzucają nas pianą. Rzeka wygląda jak podczas silnego gradobicia, wszędzie tryskają małe fontanny od pocisków piechoty. Grenadierzy z całych sił brną do brzegu, tu i ówdzie któryś odrzuca broń i prawdopodobnie wołając o pomoc i zabierany jest przez nurt. Boże, dużo ich jest.

W końcu wszyscy dotarli, choć niektórzy ranni. Siedzimy wyczerpani i przemoczeni na stromym brzegu. Zaczyna padać. Na wydmie na skraju niewielkiej polany znajdujemy kilka okopów, z których jeden jest obsadzony. Rozbieramy się, rozkładamy ubrania, suszymy je przy ognisku i kopiemy, by pogłębić okop. Całkowicie wyczerpani śpimy przez chwilę na mokrym piasku.

Wkrótce jednak wracamy do pracy. Niektórzy są ranni od pocisków piechoty i ostrzału artylerii, która celowała w nas aż z trzech stron. Ranni układani są w okopie. Starając się korzystać w każdej osłony ruszam w lewo, gdzie wzdłuż stromego brzegu ciągną się stare rosyjskie schrony. Wszystkie z wejściami od strony ostrzału. Panie w niebie, cóż to za widok. Jeden ranny leżał tam obok drugiego, a martwi pomiędzy nimi. Pod wysokimi sosnami, które zostały już roztrzaskane i podziurawione przez kule, pomiędzy odstrzelonymi gałęziami leżało około stu rannych. Jeden Unteroffizier ma odstrzelone obie nogi, a w trakcie gdy go opatruję, kula roztrzaskuje mu lewe ramię. Inny żołnierz nie ma połowy twarzy i oczu. I tak przechodzę od jednego rannego do drugiego, przez wiele godzin. Teraz artyleria rosyjska strzela w drzewa nad nami, wielu rannych odnosi kolejne rany, więc musimy zaczynać od nowa, a z frontu napływa ich coraz więcej. Echo dziesięciokrotnie wzmacnia huk strzelającej piechoty. Od czasu do czasu słychać od frontu okrzyki Rosjan, a potem nasz ogień i huk granatów ręcznych.

Tak pracujemy tego dnia. Z naszymi noszowymi wyczerpanymi jak my ściągamy rannych do podnóża wydmy. Tam w niecce rzeki zbudowaliśmy tratwę, którą na linie przeciągamy tam i z powrotem przez rzekę. Robi się wieczór. Na brzegu nasi ranni, oficerowie i żołnierze, siedzą i leżą wymieszani, czekając na swoją kolej. Konstruuję drugą tratwę. Z drugiego brzegu przypływają karabiny maszynowe i amunicja. Transportujący je znikają cicho w ciemnościach wraz ze swym ładunkiem. Po dwie osoby na raz są umieszczane na tratwach i przeciągane na drugą stronę. Nie mogą się ruszać, w przeciwnym razie tratwa zatonie lub przewróci się. Jedna z nich z Hauptmannem i Leutnantem tonie na środku rzeki, jednak oni zostają szczęśliwie uratowani.

Późno w nocy na drugim brzegu rzeki naszych rannych przejmuje doktor B.

Deszcz sączy się z drzew.

Poziom rzeki się podnosi. Krzyki rannych, którzy powoli zaczęli tonąć, rozbrzmiewały z piaszczystej łachy na rzece. Ja i Hillerkus proponujemy, że popłyniemy po nich, ale dowódca batalionu zabrania nam tego, bo to zbyt niebezpieczne, a my dwaj lekarze jesteśmy tu zbyt ważni. W ciągu nocy robi się tam cicho. Pewnie się utopili albo litościwa kula położyła kres ich niedoli.

Należy podjąć próbę regularnego połączenia pontonowego z drugą stroną. W dzień oczywiście, nie jest to możliwe z powodu rosyjskich obserwatorów. Brak jest racji żywnościowych. To już trzeci dzień. Połączenie przez telefon nie jest możliwe, bo drut który znajduje się w wodzie, jest przerywany przez dryfujące zwłoki.

W nocy musimy prowadzić transport rannych, dlatego staramy się spać za dnia. Z powodu ostrzału ciągle zmieniamy miejsce odpoczynku. Te kilkugodzinne odpoczynki często są zakłócane. Nie ma dziesięciu minut, w czasie których jakiś żołnierz w okopach nie zostałby ranny i potrzebował pomocy. W międzyczasie nasze trzy punkty zborne, czyli wielkie doły, zapełniają się rannymi. Dzięki Bogu, deszcz przynajmniej ustąpił. Rozdajemy nasze cenne resztki chleba.

Wybieramy zmarłych, którzy są grzebani w zbiorowej mogile. Dzięki temu w dołach robi się trochę luźniej.

Tego wieczoru w końcu przypływają racje żywnościowe. Ryż z pieczonymi owocami, ale na zimno.

O świcie 27 lipca Rosjanie ostrzelali przystań promową. Ostatni ponton przypływa bez szwanku w chwili, gdy na czerwonym jak krew niebie wychyla się słońce. Obraz łodzi Charona nasuwał się sam, "kto wie, kiedy przyjdzie kolej i na nas". Ostatnich rannych, którzy nie mogli sami się poruszać, odnosimy z powrotem do dołów.

Po Narwi pływają teraz dziesiątki ciał żołnierzy utopionych i zastrzelonych podczas przeprawy. W miarę możliwości są one wyciągane i zakopywane. Wszyscy jesteśmy już tak znieczuleni, że pijemy wodę bez obrzydzenia, nawet kąpiemy się wśród pływających trupów, bo nie da się wychylić dalej bez narażenia się na ostrzał. Prąd rzeki pcha ich wszystkich wzdłuż naszego brzegu.

Nie licząc oficerów, batalion stracił w tych dniach grubo ponad 250 ludzi. Straty na przyczółku wśród wszystkich walczących tu oddziałów, według rachuby kompanii medycznej, która nie uwzględniała zabitych, to ponad 2000 ludzi, a prawie wszyscy oni przeszli przez nasze ręce".

Ogromne trudności sprawiało zaopatrzenie walczących oddziałów w amunicję i racje żywnościowe, które przenoszone były nocą przez odważnych pływaków na wydrążonych pniach drzew i tratwach, a później pontonach. Zwykle około drugiej nad ranem, lodowato zimny obiad był odbierany przez trzęsących się z zimna żołnierzy.

Takie same trudności napotkano przy utrzymaniu połączenia telefonicznego przez Narew. Drut był ciągle przestrzeliwany lub mokry, a wspaniali telefoniści ciągle pracowali na rzece, aby go naprawić. W uznaniu ich odwagi i zasług Gefreiter Noack i Fiedler oraz Grenadier Bergau zostali awansowani na Unteroffizierów, a na ich piersiach przypięto zasłużony Krzyż Żelazny.

Można by jeszcze wymieniać niezliczone przykłady najwspanialszego bohaterstwa, najwyższej odwagi i nigdy nie słabnącego ducha walki, ale krótko wspomnimy tylko dwa z nich. Mimo, że surowy rozkaz brzmiał: "tylko obrona", "utrzymać to, co zostało tak mozolnie zdobyte", 9 Kompania/4, mająca stanowiska blisko brzegu Narwi, nie dała się zatrzymać. 27 lipca, pod dowództwem walecznego Leutnanta Sarimskiego, przypuściła szturm na leżący przed nią rosyjski okop i wzięła do niewoli jego załogę, dwóch oficerów i 58 ludzi oraz zdobyła telefon, który pracował na pierwszej linii Rosjan.

Z pozycji naprzeciwko tej kompanii, odważni Rosjanie mieli dogodne stanowisko skąd skutecznie nękali kompanię grantami ręcznymi. Fizylier Kalinna 9/4, dobry, krzepki wschodnioprusak, syn rolnika z Possessern [Pozezdrze], zgłosił się na ochotnika, aby położyć temu kres. Błyskawicznie wyskoczył z okopu, skierował się na ich stanowisko i rzucając tam dwa granaty ręczne, zabił Rosjan. Nie było następnych chętnych, by obsadzić tę pozycję.

Reklama

W nocy 29 lipca, na rozkaz dowódcy 2 Dywizji Piechoty, całkowicie wyczerpane 3 i 4 Kompania/4 zostają wycofane do Michałek [Stepna-Michałki]. Przez pięć dni walczyli walecznie mimo wszelkich niedogodności. Wśród kompanii pozostających na przyczółku, poczucie wierności i wypełnienia obowiązku, każe im przezwyciężyć wszelkie ponoszone straty i niedostatki. A wieczorem 29 lipca Leutnant von Fromberg zanotował w swoim dzienniku: "Nastroje w batalionie doskonałe!".

Dywizje biorące udział w walkach na południe od przyczółku osiągnęły linię Goworowo, Cisk, Lipianka oraz wzgórza na wschód od przeprawy pod Kamianką.

29 lipca I Korpus Armii otrzymał rozkaz do natarcia między Narwią a Ostrołęką w taki sposób, aby siły wroga utrzymujące się pod Ostrołęką zostały otoczone i rozbite.

1 sierpnia 1915 r. Napór wywierany na nieprzyjaciela od południa wzmógł się w międzyczasie na tyle, że Rosjanie cofnęli się przed II Batalionem/4 i Batalionem Fizylierów/4 na linię Korczaki - brzeg Narwi. Oba bataliony ruszyły za nim. Oddziały I Batalionu/4 przeszły przez zbudowany most w Kołakach do rejonu na zachód od wsi Kamianka. Dowództwo nad regimentem objął ponownie Oberstleutnant von Massow. Szala walk zaczęła przechylać się na naszą korzyść!

A jak wyglądało dziewięciodniowe pole walk?

Na wpół zawalone okopy, świadczące o zaciętych walkach na bagnety i granaty ręczne, wypełnione były po brzegi poległymi Niemcami i Rosjanami. Potwornie okaleczone ciała, wiele, bardzo dużo mogił ziemnych, jednostkowych i zbiorowych, przyjaciół i wrogów, często ozdobionych prostymi drewnianymi krzyżami. Powalone drzewa z nagimi konarami wyciągniętymi ku niebu. Powietrze przesiąknięte ostrym odorem trupów. Wszystko to świadkowie ciężkich, siedmiodniowych walk o przeprawę na Narwi na południe od Ostrołęki. 

3 sierpnia 4 Regiment Grenadierów ruszył do natarcia. Na cele szły II Batalion/4 i Batalion Fizylierów/4, a za ich lewą flanką podążał I Batalion/4 i Kompania Karabinów Maszynowych. II Batalion/4 zdobył obóz wroga na zachód od Korczaków. 86 Rosjan i dwa karabiny maszynowe, wpadły w ręce 2 Plutonu 8 Kompanii/4 dowodzonej przez Leutnanta rezerwy Neumanna. W walkach szczególnie wyróżnili się Unteroffizierowie Kullik i Hingst. W pogoni za cofającym się na całej linii nieprzyjacielem, regiment dotarł do płonącej Ostrołęki.

Również sąsiednia, 8 Armia na wschód od i pod Ostrołęką przekroczyła Narew. 

O autorze

Jacek Czaplicki, wędrowiec rowerowy badający zapomniane miejsca oraz historie Kurpiowszczyzny i okolic, autor facebookowego profilu "Rowerem wokół Ostrołęki", na którym znajduje się wiele lokalnych ciekawostek historycznych z zapomnianymi cmentarzami włącznie.

Więcej felietonów w dziale Mało obiektywnie.

Wyświetleń: 3248 komentarze: -
09:14, 11.07.2021r. Drukuj