Artykuł Natalii Lendy przypomina o tragicznej historii z Pasiek w powiecie ostrołęckim. 5 czerwca 1943 roku pociąg dowiózł tam 53 mężczyzn. Okazało się, że było to miejsce ich egzekucji. Zostali rozstrzelani przez niemieckich żandarmów i funkcjonariuszy Gestapo.
5 grudnia 1969 r. Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Warszawie wszczęła śledztwo w sprawie rozstrzelania kilkudziesięciu osób w pobliżu stacji kolejowej w Pasiekach przez funkcjonariuszy placówki Gestapo w Ostrowi Mazowieckiej i żandarmów z posterunku w Goworowie. W jego toku przesłuchano świadków: pasażerów pociągu, pracowników stacji kolejowej, robotników drogowych pracujących przy stacji, mieszkańców Pasiek oraz rodziny zamordowanych.
Od momentu egzekucji w 1943 roku do wszczęcia postępowania minęło mniej więcej ćwierć wieku, a każdy kolejny dzień zacierał wspomnienia zachowane w ludzkiej pamięci. Należy także zauważyć istotną rolę emocji: matki i ojcowie opowiadali o śmierci synów, siostry o śmierci braci, naoczni świadkowie o dramacie, który rozgrywał się na ich oczach. Wpływ silnych emocji na zeznania świadków był dwojaki: zdarzenie, któremu towarzyszy silne pobudzenie, zapada w pamięci bardziej niż inne i nawet wiele lat później dane osoby są w stanie wyjawić wiele szczegółów towarzyszących określonej sytuacji. Jest to widoczne chociażby w relacjach rodzin zamordowanych, które po dwudziestu latach były w stanie opisać z najdrobniejszymi szczegółami odwiedzone na krótko po egzekucji miejsce zbrodni. Nie można jednak zapomnieć, że zbyt długo utrzymujący się strach i niepokój prowadzą do poważnych kłopotów z pamięcią, a ta sama w sobie jest niezbyt wierna, selektywna i podatna na zniekształcenia.
(...)
W nocy z 4 na 5 czerwca 1943 około godziny 1-ej, gdy przebywałem w swoim mieszkaniu, usłyszałem warkot motorów samochodowych dobiegający mnie od strony pojazdu stacyjnego. Przez okno swojego mieszkania zauważyłem wówczas, że przed budynek stacyjny podjechało kilka samochodów ciężarowych krytych plandekami, które zostały rozlokowane po obu stronach podjazdu na terenie parku. Samochodami tymi przyjechali nieznani mi wojskowi niemieccy. Wkrótce po tym przyjechał także samochód osobowy, którym przyjechali żandarmi z posterunku żandarmerii w Goworowie - zrelacjonował naoczny świadek Alfred Jan Mossakowski - mieszkaniec Pasiek i zwiadowca miejscowej stacji kolejowej. Jego słowa świadczą o tym, że obława na pociąg została już wcześniej zaplanowana.
Piotr Jan Przybysz - naoczny świadek i pasażer pociągu zeznał, że już na stacji w Goworowie można było zaobserwować wzmożony ruch wśród niemieckiej żandarmerii. Irena Rostkowska, naoczny świadek i pasażerka pociągu zeznała, że gdy pociąg zbliżał się na stację w Pasiekach, przed semaforem wjazdowym, obok toru stało kilka osób, które ostrzegały pasażerów, że na stacji w Pasiekach jest żandarmeria niemiecka. Ponieważ semafor był otwarty, pociąg bez zatrzymywania się wjechał na stację kolejową w Pasiekach. Gdy pociąg wjechał na stację, zobaczyłam, że wzdłuż pociągu po obu jego stronach stoją uzbrojeni Niemcy. Pasażerom pewnie trudno było ocenić, co może się wydarzyć w następnej kolejności. Jan Sadłowski, mieszkaniec Pasiek i toromistrz na odcinku drogowym tamtejszej stacji relacjonował, że niemieccy żandarmi z posterunku w Goworowie najczęściej przyjeżdżali, aby zarekwirować żywność pasażerom pociągu. Niemcy z całą pewnością zdawali sobie sprawę, że wiele osób podróżujących na linii Ostrołęka-Warszawa przyjeżdżało do powiatu ostrołęckiego po żywność tańszą niż w rejonie stolicy. Tomasz Rodzenek, Piotr Jan Przybysz, Wacław Wierzchoń, Irena Rostkowska, Eugenia Gawryś, Stanisław Piątek i Henryka Falkowska - pasażerowie porannego pociągu do Warszawy- zeznali, że odwiedzili gminę Goworowo właśnie w tym celu.
Alfred J. Mossakowski jako pracownik PKP znał rozkład jazdy i wiedział, że około 5.00 rano na stację w Pasiekach powinien dojechać pociąg z Ostrołęki. Planowy czas postoju pojazdu wynosił około minuty, ale tym razem wydłużył się do 15-20 minut. Zaczął wówczas przypuszczać, że Niemcy mogli urządzić obławę. O tym, co działo się wewnątrz przedziałów, opowiedziała m.in. Irena Rostkowska: Po zatrzymaniu się pociągu do naszego wagonu weszło czterech uzbrojonych Niemców, którzy kazali opuścić wagon wszystkim mężczyznom. Tych, którzy nie zrobili tego dość szybko, Niemcy bili kolbami od karabinów. Kobiet nie legitymowano i pozostawiono je w wagonie. (...) Zobaczyłam, że żandarmi gromadzą zatrzymanych mężczyzn na peronie stacyjnym, ustawiając ich czwórkami. W tym samym czasie pociąg ruszył ze stacji w Pasiekach. Pasażerki pojazdu nie mogły dać świadectwa tego, co dalej działo się z zatrzymanymi. Jednak, jak zeznał naoczny świadek Helena Karaszewska - odjeżdżając, można było dostrzec przez okno skierowany w stronę stacji karabin maszynowy - kobiety z pewnością były pełne wątpliwości, czy uda im się jeszcze zobaczyć bliskich, którzy przed chwilą byli na siedzeniu obok.
Natomiast niektórzy mężczyźni próbowali jeszcze uciec z zasadzki, o czym poinformował Tomasz Rodzenek: Po wyjściu z wagonu zobaczyłem, że dwóch mężczyzn - pasażerów tego pociągu, ucieka pomiędzy wagonami. Poznałem, że to był Jarota - imienia jego nie pamiętam oraz Żebrowski - imienia jego nie pamiętam- obaj zamieszkiwali w Wyszkowie. Niemcy poszczuli psy za uciekającymi i przy pomocy psów zostali oni schwytani. W toku śledztwa nie udało się zidentyfikować, kim był wspomniany Jarota, założono jedynie, że było to jego nazwisko. Natomiast drugi z mężczyzn to z całą pewnością Stanisław Żebrowski. Antoni Cichowski- naoczny świadek wydarzeń - zeznał, że do wyprowadzonych z pociągu mężczyzn doprowadzono także osoby oczekujące na peronie na nadjeżdżający pociąg. O dalszym przebiegu wydarzeń opowiedział zatrzymany wówczas Czesław Matera: Niemcy zgrupowali wszystkich mężczyzn na peronie przed budynkiem stacyjnym, a następnie spędzili na pobliski trawiasty plac i kazali się położyć twarzami do ziemi. Według mojej oceny zgrupowano tam około 100 mężczyzn. Żadnemu z leżących nie wolno było unieść głowy, a gdy jeden z zatrzymanych, którego znałam - Suchocki, imienia jego nie pamiętam, uniósł głowę, to pilnujący nas Niemiec uderzył go w głowę kolbą karabinu. Aresztowany wówczas Stanisław Piątek opowiedział o tym, że później Niemcy dokonali rewizji aresztowanych: sprawdzili kenkarty i zapytali ich o cel podróży. Rozdzielili ich wówczas na dwie grupy, każda z nich miała liczyć ok. 50 osób. Mossakowski stwierdził, że po jednej stronie byli tylko stosunkowo młodzi ludzie, a Jan Rutkowski - naoczny świadek, robotnik drogowy - dodał, że według niego mieli nie więcej niż 30 lat24. W drugiej znaleźli się więc przeważnie nieco starsi mężczyźni. Wiek nie mógł być jednak czynnikiem decydującym o przydzieleniu do konkretnej grupy, ponieważ do tej drugiej dołączył 21-letni wówczas Czesław Matera, a także o rok starszy od niego Wacław Wierzchoń.
Matera zeznał, że zgromadzeni naprzeciw niego byli bardziej pilnowani: otaczało ich więcej Niemców. Jak następnie zrelacjonował świadek: Niemcy pozwolili nam wstać, kazali zapłacić każdemu mężczyźnie po 100 złotych. Ja dałem tylko 50 złotych, bo więcej nie miałem. Niemcy kazali nam uciekać w kierunku stacji kolejowej w Przetyczy. Obecny na miejscu wydarzeń Antoni Kuźnicki stwierdził, że żądano od nich wszystkich pieniędzy, jakie mieli przy sobie. On sam oddał wówczas 80 zł, bo tylko taką kwotę miał przy sobie. Natomiast Stanisław Piątek- także wówczas zwolniony - twierdził, że zbierano po 50 zł od każdego z mężczyzn. Warto wspomnieć o jeszcze jednym zwolnionym mężczyźnie, który został wypuszczony za sprawą własnego dziecka. Jan Rutkowski, naoczny świadek wydarzeń, pracujący wówczas jako robotnik drogowy, zrelacjonował, że Jeden z tych zwolnionych przyszedł do mnie do mieszkania. Nazywał się Wachnik, na imię miał prawdopodobnie Henryk i mieszkał w Warszawie na Okęciu. Powiedział mi, że do Pasiek przyjechał poprzedniego dnia wraz z 6-letnią córką oraz bratem Stefanem (...). Po segregacji zatrzymanych brat Wachnika został zaprowadzony przez Niemców do budynku stacyjnego, a Wachnika Niemcy zwolnili, gdyż prosiła o to jego 6-letnia córka.
O losach mężczyzn przydzielonych do drugiej grupy opowiedział robotnik drogowy Władysław Dąbrat. Zgodnie z jego relacją wszyscy zostali zaprowadzeni do poczekalni budynku stacyjnego. Po kilku minutach zauważył, że wyszło stamtąd kilku Niemców i zrozumiał, że rozmawiają o tym, co zrobić z zatrzymanymi. Usłyszał, że jeden z nich kilkukrotnie powtarzał słowo "wszyscy" w języku niemieckim. Pracujący w tym samym charakterze Aleksander Oskroba widział, co działo się wewnątrz budynku stacyjnego. Opowiedział, że mężczyźni zostali rozdzieleni: część z nich siedziała w poczekalni dla podróżnych, inni w bufecie, a pozostali w magazynie bagażowym. Robotnik drogowy Antoni Skoczeński był jednym z naocznych świadków tego, jaki los spotkał później schwytanych w obławie pociągu: Gdy dochodziliśmy do budynku stacyjnego, to zobaczyłem, że z pomieszczenia biurowego tego budynku funkcjonariusz gestapo wyprowadził młodego mężczyznę, któremu kazał iść w kierunku magazynu wojskowego. Mężczyzna ten klęknął na terenie stacyjnym i prosił gestapowca, aby ten nie zabijał go. Byłem w odległości około 30 metrów od tego miejsca i widziałem, jak gestapowiec strzelił w głowę klęczącego mężczyzny. Następnie widziałem, jak z budynku stacyjnego dwaj funkcjonariusze gestapo wyprowadzili dwóch mężczyzn i pognali ich przed sobą w kierunku dołu koło magazynu wojskowego. Gestapowcy mieli w ręku pistolety i trzymali je w pobliżu tyłu głowy prowadzonych. Po doprowadzeniu tych ludzi w pobliże dołu, zastrzelili ich tam.
Reklama
Zdzisław Kiwak, który zagrzebywał zwłoki, stwierdził, że większość ofiar została zamordowana strzałem w tył głowy, a Władysław Dąbrat poinformował, że słyszał odgłosy pojedynczych strzałów oraz broni maszynowej. Aleksander Oskroba widział Niemców udających się na miejsce egzekucji, którzy nieśli ze sobą karabiny maszynowe. Franciszek Lubiak - sołtys wsi Pasieki - przebywał w swoim mieszkaniu i słyszał przez 15 minut strzelaninę za oknem. Następnie przyszedł do niego niemiecki dowódca Korus pełniący funkcję dowódcy żołnierzy pilnujących magazynu. Kazał mu zorganizować osoby do zakopywania zwłok zamordowanych. Lubiak polecił, aby zabrać pracowników PKP, ponieważ teren, na którym doszło do egzekucji, należał do kolei. Gdy sołtys udał się wraz z Korusem do zwiadowcy odcinka drogowego Zelenta, ten oddelegował podległych mu pracowników do pogrzebania zwłok.
Jan Sadłowski, pracujący wówczas w charakterze toromistrza odcinka drogowego, wybrał się wraz z innymi pracownikami kolei, aby uprzątnąć teren po egzekucji. Wtedy obecny na miejscu Niemiec rozkazał im, aby do godziny 10.00, kiedy miał nadjechać pociąg relacji Warszawa-Ostrołęka, nie został żaden ślad po zbrodni. Toromistrz dojrzał wówczas na peronie przy budynku stacyjnym zakrzepnięte plamy krwi. Zwłoki zamordowanych były rozrzucone na przestrzeni 25 metrów kwadratowych w pobliżu magazynu wojskowego. Żandarmi niemieccy mieli wówczas wskazać kilkunastu robotnikom miejsce, gdzie należy zakopać ciała. Sołtys Lubiak dodał, że widział trzy ciała leżące na polach w odległości kilkudziesięciu metrów od miejsca egzekucji. Najpewniej były to osoby, które w ostatniej chwili próbowały się ratować ucieczką. Dowódca Korus polecił sołtysowi zawieźć zwłoki na miejsce wyznaczone do masowego grobu. Możliwe jednak, że nie zrobił tego sam- jak stwierdził- nie pamięta kto je przetransportował.
Zgodnie z relacją kolejarza Leopolda Suchockiego, początkowo Niemcy wyznaczyli na miejsce mogiły teren, w którym była woda. Jednak po interwencji Zelenta, grzebiący zwłoki mogli sami wybrać miejsce, w którym spoczną zamordowani. Warto przy tym wspomnieć, że przestrzeń w okolicy baraków wojskowych służyła za mały "cmentarz", na którym zakopywano Polaków zamordowanych przez Niemców.
Według Sadłowskiego wykopany przez nich dół miał długość około 20 m, szerokość 2 m i głębokość 1.5 m. Dodał przy tym, że w tym samym czasie Niemcy mieli dobijać rannych. Inne wymiary odnośnie zbiorowej mogiły podał Władysław Dąbrat, mówiąc, że wraz z innymi wykopali dół o długości 4 m, szerokości 2 m i głębokości 1.5 m. Aleksander Oskroba wskazał zaś, że grób miał 10 m długości, 2 m szerokości i 1.5 m głębokości.
Oskroba opowiedział szczegółowo o tym, jak pracownicy PKP zajmowali się grzebaniem ciał: Zwłoki te przenosiliśmy na drewnianej drabince, która służyła jako nosze. (...) Wszyscy zabici mieli rany postrzałowe w tył głowy i rozniesione twarze. W trakcie przenoszenia zwłok okazało się, że jeden z postrzelonych jeszcze żyje. Zauważył to także stojący w pobliżu żołnierz niemiecki i dobił rannego mężczyznę strzałem z karabinu39. Jan Sadłowski zeznał, że grzebali ofiary po pięć osób w jednym szeregu, a szósta była kładziona w poprzek i tak aż do momentu, kiedy pochowali wszystkich mężczyzn.
Reklama
Grzebiący zwłoki nie byli zgodni co do liczby mężczyzn zamordowanych 5 VI 1943 r. Leopold Suchocki zeznał, że naliczył 49 ciał, Antoni Skoczeński i Aleksander Oskroba - 48, Zdzisław Kiwak - 48 lub 49, Jan Sadłowski - ok. 50. Natomiast Mossakowski stwierdził, że słyszał od pracowników kolei o 38 rozstrzelanych tego dnia i kilkunastu ofiarach z następnych dni, które pogrzebano w tym samym miejscu42. Z kolei kwestionariusze GKBZHwP podają rozbieżne dane odnośnie egzekucji z 5 VI 1943 r.: jedna z ankiet informuje o 53 rozstrzelanych, a inna o 49. Świadkowie podali więc różne dane, ale oscylują wokół 50 osób. Pracownicy kolei usiłowali uratować jednego z mężczyzn, który dawał jeszcze oznaki życia. Jak zeznał Leopold Suchocki: Zauważyłem wówczas, że jeden z mężczyzn leżących jeszcze na miejscu egzekucji jeszcze żyje i ma otwarte oczy. Dałem mu wówczas znak, aby zamknął oczy i wróciłem do kolegów celem rozważenia sposobu uratowania tego mężczyzny. Postanowiliśmy go zabrać w pobliże dołu, a następnie ukryć w pobliskim lesie. Nim jednak zdążyliśmy to wykonać, jeden z żołnierzy niemieckich, który pilnował egzekucji, zauważył, że mężczyzna ten żyje i strzałem w głowę z karabinu pozbawił go życia.
Aleksander Oskroba poinformował, że było dla nich ważne, aby dać szansę bliskim zamordowanych w upewnieniu się, że dana osoba nie żyje: Nadmieniam, że toromistrz - Sadłowski przeszukiwał ubrania zamordowanych przed ich pogrzebaniem i zabierał te przedmioty, które mogły następnie służyć do identyfikacji ofiar. Wiem, że niektóre z tych przedmiotów były następnie rozpoznane przez rodziny zamordowanych. Sam Sadłowski uzupełnił jego relację szczegółami odnośnie tego, jakie rzeczy brali pod uwagę: Wśród znalezionych przedmiotów były ołówki, fotografie, zegarek, rozmaite kartki z zapiskami itd. Dowodów osobistych przy zwłokach nie było. W przypadku, gdy zamordowany nie posiadał przy sobie żadnego charakterystycznego przedmiotu mogącego służyć do identyfikacji, zabieraliśmy części garderoby, np. obuwie, kamizelkę itp.. Leopold Suchocki wspomniał, że dokumenty osobiste były zabrane mężczyznom przed egzekucją, a cenniejsze przedmioty, takie jak obrączki, pierścionki, zegarki czy pieniądze Niemcy zabrali po przeszukaniu ubrań zmarłych.
Według relacji Sadłowskiego, jeden z nich - prawdopodobnie dowódca wojskowy - kazał spalić wszystkie rzeczy osobiste ofiar, a ziemię rozgrabić tak, aby nikt nie domyślił się, że to masowy grób. Pracownicy kolei wykazali się jednak odwagą: schowali przedmioty w dwa kosze i ukryli w komórce obok mieszkania toromistrza Sadłowskiego.
Można przyjąć, że egzekucja rozpoczęła się między godziną 7.00 a 7.30. Około godziny 7.00 mężczyźni byli jeszcze widziani przed budynkiem stacyjnym przez Leopolda Suchockiego, Antoniego Skoczeńskiego oraz Alfreda J. Mossakowskiego. Ten ostatni zauważył, że Niemcy rozstrzeliwują już wyciągniętych z pociągu około 7.30. Natomiast około 9.00, według relacji Skoczeńskiego, pracownicy PKP wybrali się w celu zakopania zwłok, a Niemcy wciąż dobijali rannych. Jan Sadłowski poinformował zaś, że około 7.30 Niemiec pracujący na stacji kolejowej polecił, aby w ciągu godziny pogrzebać zwłoki. Trudno jednoznacznie stwierdzić, o której egzekucja mogła się zakończyć.
Zwolnieni wcześniej mężczyźni, uciekając spod stacji słyszeli strzały, ale nie potrafili określić, jaka mogła być wówczas godzina. Odnosili się raczej do odległości dzielącej ich od miejsca zbrodni, np. Czesław Matera podał, że słysząc odgłos broni, znajdował się około kilometra od stacji w Pasiekach50. Władysław Dąbrat zeznał zaś, że egzekucja mogła trwać około godziny. Przyjmując, że rozpoczęła się pomiędzy 7.00 a 7.30, istnieje możliwość, że zakończyła się po 8.30, a później jedynie dobijano jeszcze rannych.
(...)
Po przyjeździe do Pasiek kolejarze potwierdzili informację o rozstrzelaniu kilkudziesięciu mężczyzn zabranych z pociągu. Któryś z kolejarzy okazał mi przedmioty, które wydobyto z kieszeni zamordowanych przed pogrzebaniem. Poznałam wśród tych przedmiotów charakterystyczny ołówek i notesik mojego męża. Następnie poszłam poprzez tory kolejowe w pobliże baraku wojskowego, koło którego zamordowani zostali pogrzebani. Ziemia obok świeżo zakopanego dołu była przesiąknięta krwią. Natychmiast po moim przyjściu przyszło tam kilku żołnierzy niemieckich w hełmach na głowach, uzbrojonych w karabiny, którzy pod groźbą zastrzelenia kazali mi odejść z tego miejsca. Poszłam do domu. Z informacji udzielonych przez Aleksandrę Michniewicz, bratanicę Leopolda Suchockiego, wynika, że dokumenty zabrane przez Niemców mężczyznom zostały oddane później zwiadowcy stacji kolejowej. Michniewicz opowiedziała także, że widziała masowy grób nazajutrz po egzekucji. Znajdował się po drugiej stronie torów kolejowych. Według niej było widać, że jest on świeżo zasypany.
Już kilka godzin po egzekucji, a także w dniach następnych, na miejsce przybywały rodziny zamordowanych. Otrzymywały od kolejarzy ostatnie pamiątki po ich bliskich będące jednocześnie dowodem na to, że zginęli. Marianna Jabłonka dostała wówczas książeczkę ubezpieczalni społecznej i kwity kontyngentowe, które były przy jej mężu. Genowefa Józefa Matejak odebrała kenkarty i wieczne pióra należące do jej braci. Bronisława Jaworska odzyskała zdjęcie jej brata z imienną dedykacją dla niej. Tyle pozostało po zamordowanych.
Reklama
Po zabójstwie starosty ostrowskiego okupant niemiecki prowadził akcję odwetową i usiłował zastraszyć oraz sterroryzować ludność cywilną, co mogłoby wpłynąć na osłabienie walk ruchu oporu. Wobec tego funkcjonariusze placówki Gestapo w Ostrowi Mazowieckiej, żandarmi z posterunku w Goworowie oraz żołnierze pilnujący wojskowego magazynu w Pasiekach dokonali obławy na pierwszy nadjeżdżający w kierunku Warszawy pociąg. Z całą pewnością akcja została wcześniej szczegółowo zaplanowana, ale można mieć wątpliwości co do tego, czy sprawcy od początku wiedzieli, co chcą zrobić z zatrzymanymi. Świadczy o tym chociażby dyskusja tocząca się między dwoma Niemcami, w której jeden nalegał, aby rozstrzelać wszystkich. Trudno powiedzieć, jakie czynniki wpływały na to, że dany mężczyzna został przydzielony do grupy zwolnionych bądź tych, którzy zostali później zamordowani. Z pewnością wiek nie był jednym czynnikiem decydującym, o czym świadczą odstępstwa od tej reguły, ale można założyć, że wpływ miały pytania zadawane podczas rewizji. Losy konkretnej osoby mogły się rozstrzygnąć na podstawie tego, jak okupant ocenił jego odpowiedź na pytanie o cel podróży. Można zaś tylko spekulować, dlaczego ci, którym pozwolono iść wolno, musieli zapłacić pewnego rodzaju karę. Żaden ze świadków nie podał informacji pomocnych w rozwikłaniu tej niejasności.
Egzekucja odbyła się po drugiej stronie torów kolejowych w okolicy baraków wojskowych. Prawdopodobnie rozstrzeliwano mężczyzn między godziną 7.00-7.30 a 9.00. Zeznania świadków są rozbieżne co do sposobu, w jaki zadawano śmierć: część świadków mówiła o seriach z broni maszynowej, a inni o pojedynczych strzałach z pistoletów. Być może rozstrzeliwano ofiary z broni maszynowej, a uciekających i rannych zabijano pojedynczymi strzałami, jednak to tylko założenia. Pracownicy kolei zostali zmuszeni do uprzątnięcia miejsca zbrodni, a także złożenia ciał do grobów. Wywiązali się z tego zadania, a przy tym odznaczyli się wyjątkową szlachetnością: próbowali uratować jednego z rannych mężczyzn i narażając siebie, zabrali rzeczy osobiste zamordowanych, by dać rodzinom szansę na ich identyfikację.
Nie budzi wątpliwości fakt, że Niemcom zależało na ukryciu wszelkich śladów po dokonanej zbrodni. Przede wszystkim chcieli, aby teren został uporządkowany tak, aby nikt nie poznał, że doszło tam do masowego mordu. Rozkazali zniszczyć rzeczy osobiste należące do ofiar. Zadbali także o minimalną liczbę świadków na miejscu zbrodni: pociąg odjechał zaraz po tym, jak mężczyźni z niego wysiedli. W lecie 1944 roku Niemcy pozbyli się najważniejszego dowodu: wywieźli w nieznanym wówczas kierunku ciała ofiar. Alfred J. Mossakowski twierdził, że komendant niemieckiego oddziału wojskowego pilnującego miejsca po dawnym magazynie powiedział mu później, iż zwłoki zostały wykopane przez niemieckich zakładników i złożone w grobie w odległości ok. 10 km od Ostrowi Mazowieckiej na dawnym poligonie wojskowym. Tam zostały one podpalone, a po ich zwęgleniu zakładnicy zostali rozstrzelani i zakopani w tym samym miejscu.
Warto pochylić się także nad sylwetkami sprawców. W toku śledztwa toczącego się w Dusseldorfie jako podejrzanych w sprawie przedstawiono członków żandarmerii z Goworowa i Ostrowi Mazowieckiej oraz żołnierzy jednostki pilnującej magazynu wojskowego w Pasiekach pod dowództwem oficera Korusa. Nie udało się jednak ustalić danych osobowych ani bliżej zidentyfikować jego osoby. Możliwe okazało się zaś odtworzenie w pewnym stopniu składu osobowego posterunku żandarmerii w Goworowie. Naczelnikiem był ok. 35-50-letni porucznik Meier, a jego zastępcą ok. 50-letni Podscharly: obydwaj mówili po polsku. Pozostali żandarmi to: Bock, Follack (ok. 25-40 l.), Aleksander Koslowski (ok. 25-35 l.), Semish (ok. 40 l.) - podobno podoficer, przeniesiony z posterunku Somianka, Tratner (ok. 40 l.). Spośród żandarmów w Ostrowi Mazowieckiej udało się ustalić następujące nazwiska: Hermann (ok. 30 l., nie wiadomo czy było to jego imię czy nazwisko), Karl (ok. 30 l., prawdopodobnie było to jego imię) - pochodził z miejscowości Paproć obok Ostrowi Mazowieckiej, Rohloff (ok. 30 l.) - mówił po polsku.
Wymienione zestawienie osób z całą pewnością nie jest pełne. Świadkowie widzieli na miejscu egzekucji niektóre z nich. Władysław Dąbrat wymienia Kozłowskiego [Koslowski], Podsiadłego [Podscharly?], Follacka. Wspomina o nich również Antoni Skoczeński, który zobaczył także żandarma Tratnera. Aleksander Oskroba dojrzał Bocka i Tratnera, a Jan Rutkowski rozpoznał zaś Podsiadłego, Follacka, Tratnera i Kozłowskiego. Pozostali świadkowie podali nazwiska funkcjonariuszy niemieckich, których pamiętali z posterunków żandarmerii w Goworowie i Ostrowi Mazowieckiej, a nie tych, których zobaczyli na stacji o poranku 5 VI 1943 roku.
Rozstrzelanie 53 mężczyzn aresztowanych podczas obławy pociągu w Pasiekach nie było jedyną zbrodnią tego typu na terenie okupowanej gminy Goworowo w lecie 1943 roku. 17 lipca nieustaleni żandarmi z Goworowa rozstrzelali na stacji kolejowej w Goworowie 9 Polaków.
Egzekucja 53 mężczyzn w Pasiekach nie może zostać usprawiedliwiona żadnymi okolicznościami towarzyszącymi działaniom wojennym ani koniecznością zapewnienia porządku na terenie okupowanym. Decyzja o rozstrzelaniu ofiar nie miała znamion wykonania praworządnego wyroku: stanowiła zaprzeczenie podstawowych zasad procesu oraz wymiaru sprawiedliwości. Sprawcy działali wbrew międzynarodowym normom prawnym, w tym konwencji haskiej z 1907 roku, która za najwyższy cel stawiała sobie ochronę życia. Umyślnie brali udział w mordach dokonywanych na ludności cywilnej w celu ochrony narodowosocjalistycznej polityki III Rzeszy. Ich czyny należy więc uznać za wojenne zbrodnie przeciw ludzkości61.
Mord w Pasiekach wpisał się w szereg represji wymierzonych przeciw ludności cywilnej w ramach konsekwencji za zamach na starostę ostrowskiego. Nie była to jedyna tego typu zbrodnia: do aresztowania i rozstrzelania pasażerów pociągów kursujących na linii Ostrołęka -Warszawa, doszło trzykrotnie w okresie między majem a czerwcem 1943 roku. Okupant niemiecki podjął wszelkie działania, aby ofiary egzekucji z 5 VI 1943 r. zostały zapomniane i nie pozostał po nich żaden ślad. Stało się jednak inaczej: na miejscu kaźni w 1994 roku wzniesiono pomnik ku ich pamięci.
Wspólne wysiłki Polski i Niemiec zmierzały do wykrycia i ukarania sprawców, aby winni ponieśli konsekwencje swoich czynów. Choć ostatecznie nikt nie został osądzony, to dzięki zebranym relacjom świadków można odtworzyć bieg wydarzeń z czerwcowego poranka, a tym samym zachować pamięć o zamordowanych ludziach, którzy dzięki wyprawom na teren powiatu ostrołęckiego byli w stanie przetrwać kolejny dzień wojennej rzeczywistości.
Pełna treść artykułu dostępna jest w "Zeszytach Naukowych" Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego, nr XXXVI, s. 157.
- "Zeszyty Naukowe" OTN, nr 36
Wyświetleń: 13352 | komentarze: - | 09:04, 09.01.2023r. |