To tylko piękne hasło, którego świat od wieków nie potwierdza. 19 listopada obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Przemocy Wobec Dzieci, a 20 listopada - Międzynarodowy Dzień Praw Dziecka. I co z tego, skoro prawa dzieci są łamane, a przemoc bywa na porządku dziennym!
Bo cóż powiedzieć o rosyjskich "bezprizornikach" (dzieci "niczyje" mieszkające w grupach po kanałach czy w pustostanach) czy malutkich mieszkańcach faweli w Ameryce Łacińskiej, o pakistańskich prostytutkach, które mają poniżej dziesięciu lat; o dzieciach, okaleczanych na polecenie szefów gangów, bo wtedy użebrzą więcej; o chłopcach kopiących w Afryce kobalt czy diamenty w warunkach zagrażających życiu, by... przeżyć; także o ofiarach pedofili, które godzą się na swój los, bo bez "wujka" umarłyby z głodu...
A napisano o tym tysiące książek i nakręcono setki filmów! Mimo to tyle jest przestępstw przeciwko dzieciom na świecie, że nie da się o tym myśleć bez dojmującego bólu, o ile ktoś nie zatracił empatii... Skąd aż taka znieczulica, takie draństwo wobec istot, które nawet nie mają szansy się bronić?! Wiele z tych dzieci to osoby niepoczęte w zalegalizowanych związkach i o takich "niewyskrobkach" będzie ten esej. Brzmi makabrycznie, jednak tak nadal się myśli na świecie o niechcianych, niezaplanowanych, pozornie niepotrzebnych dzieciach. Co, jeśli przyczyny są bardzo głęboko zakorzenione?! Może zabrzmi to jak herezja, ale od ponad dwóch tysięcy lat najcudowniejszy Bastard Świata niewiele może w tej sprawie uczynić, bo jego przedstawiciele na tej Ziemi nie są mu posłuszni...
Według ks. Tischnera, Wcielenie dokonało się dlatego, że Bóg pozazdrościł człowiekowi ziemskiej miłości. Miał Jezusek doznać troski Swojej Mamusi i cudownego opiekuna, Józefa. Doznał, rozpłynął się w tej Miłości, roztkliwił, ale inni - nie! Nie przyjęli przesłania miłości bliźniego... Nie rozumieją słów: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili"! Zapisane w Biblii niezwykle restrykcyjne prawa wobec... bękartów, a właściwie "mamzerów" nie zostały zniesione! Bo nawet jeśli założymy, że Stary Testament był oparty na strachu, to zapisy z Księgi Powtórzonego Prawa: "Nie wejdzie syn nieprawego łoża do zgromadzenia Pana, nawet w dziesiątym pokoleniu nie wejdzie do zgromadzenia Pana" (Pwt 23,3), co w staropolskim tłumaczeniu księdza Wujka brzmi: "Nie wnijdzie mamzer, to jest z nierządnicy urodzony, do zgromadzenia Pańskiego, aż do dziesiątego pokolenia" (Pwt 23,2) czy z Księgi Mądrości: "A rozplenione mnóstwo bezbożnych nie odniesie korzyści, z cudzołożnych odrośli wyrosłe - nie zapuści korzeni głęboko ani nie założy podwaliny niezawodnej. Jeśli nawet do czasu rozwinie gałęzie - wstrząśnie nimi wiatr, bo słabo utwierdzone, i wyrwie z korzeniami wichura. Połamią się nierozwinięte gałęzie, a owoc ich bezużyteczny, niedojrzały do jedzenia i do niczego niezdatny. Bo dzieci zrodzone z nieprawego pożycia, przy osądzeniu rodziców, świadczą o ich przewrotności" (Mdr 4,3-6), wydają się wyjątkowo niesprawiedliwe, wręcz nieludzkie. Czyż nikt wtedy nie pomyślał nawet, że bastardzi są tacy sami jak dzieci z prawego łoża ani że nie prosili się na świat, a skoro są, to po coś?!
Mijają wieki, to poniżające traktowanie dzieci z nieprawego łoża, raz łagodnieje, raz mocniej przybiera na sile, ale nie znika! Sobór trydencki, podobno, bardzo to zaostrzył, by pozbyć się w polityce królewskich bastardów. Takie restrykcyjne poglądy panują do dzisiaj w odniesieniu do zwykłych ludzi! Tak, w XXI wieku! Byłam niedawno na pogrzebie sędziwej katoliczki, która w ostatnim pożegnaniu nie wymieniła swoich wnuków ze związku cywilnego jej syna. Za życia nazywała je "bękartami" i nie uznała nigdy za swoje prawe wnuki. Co czują/czuły? Nigdy nie przytuliła ich ta babcia! To niesprawiedliwe, niezrozumiałe, wręcz karygodne, a narastało od pokoleń. Gdy na zjeździe naszych rodzin w Spale zaczęto cytować zapisy z ksiąg parafialnych sprzed ponad dwustu i trzystu lat, zawsze był tam wpis, także po rosyjsku, o pochodzeniu z "prawego łoża". Tak nakazywało prawo, także kościelne! Czyżby "inne" dzieci nawet nie zasługiwały na odnotowanie w księgach? Być może. Znamy te historie z filmów, np. "Kamerdynera" czy "Kosa", gdzie pańskie bękarty są odsunięte, żyją w nieustannym poniżeniu, wręcz walcząc o przetrwanie. Wiemy o traktowaniu gorzej niż po macoszemu królewskich czy magnackich bastardów. Dość przytoczyć los jednego z dwóch synów pozamałżeńskich króla Władysława IV Wazy - Aleksandra Kostki Napierskiego. Jego próby obronienia godności i życia spełzły na niczym, pojmany w Czorsztynie przez wojsko biskupa krakowskiego Piotra Gembickiego został poddany torturom, 18 lipca 1651 roku nabity na pal, a następnie jego ciało powieszono na szubienicy... Czy aż tak należało się znęcać nad pragnącym wolności i godności człowiekiem?!
To porażające fakty, można by jeszcze przyjrzeć się losom innych królewskich bastardów - Zbigniewa, przyrodniego brata Bolesława Krzywoustego, czy Bezpryma - syna Bolesława Chrobrego. Przykładów, niestety, znajdziemy mnóstwo w każdym kraju... W rodzinach szlacheckich, a w zasadzie poza nimi, było jeszcze gorzej. Przejdźmy zatem do filmów i literatury, które są nadal "zwierciadłem przechadzającym się po gościńcach". Za najlepsze dzieła filmowe o tej tematyce uznałbym "Kamerdynera" Filipa Bajona, z doskonałą rolą Sebastiana Fabijańskiego jako Mateusza Krolla, ale także niezwykle ważny pod wieloma względami film Pawła Maślony "Kos". Choć tytuł nawiązuje do Kościuszki, to jednak jest on postacią... drugoplanową. Michał A. Zieliński, autor scenariusza, nagrodzony "Orłem", postawił na zupełnie inny temat. Oczywiście powstanie kościuszkowskie jest tam tłem, ale to hymn na cześć pewnego szlacheckiego bastarda, który z niewyobrażalnym trudem zrzuca pęta niewolnictwa, odnajduje swoją godność Człowieka i jest gotowy zawalczyć także o wolność i godność innych osób. A główny bohater, Ignac Sikora, grany przez Bartosza Bielenię, z jakiegoś powodu ma rysy naszego "bojownika o wolność w kulturze", czyli Pawła Opęchowskiego (biogram w Wikipedii).
Każde czasy mają swoich niewolników i obrońców wolności niekoniecznie przed zaborcami... Paweł swoimi niekonwencjonalnymi spektaklami Grupy Teatralnej "Arka" podejmował niejedną walkę o wolność w sztuce, wtedy z komuną... Gdyby koleżanka, z którą byłam na filmie, nie potwierdziła tego podobieństwa, sama bym sobie nie uwierzyła, ale tak jest ewidentnie... Przypadek? Podobno takich nie ma. Jeden z ostrołęckich historyków ostro skrytykował ten film, ja wyszłam porażona niezwykle mocnym przekazem, bo i feminizm tam się już, według Maślony, obudził, no i walka o prawa człowieka do godności, nie tylko wolności od zaborców czy ciemiężycieli... A scena, gdy szlachcianka broni się przed gwałtem, dźgając oprawcę porożem koziołka, zerwanym ze ściany, i do "Prowadź swój pług przez kości umarłych" noblistki, czy filmowej wersji - "Pokotu" Agnieszki Holland wyraźnie nawiązuje. Nie dziwi zatem, że tradycjonalistom ten film może się nie podobać, bo wnosi wiele nowego.
Z dzieł literackich, poruszających temat bękarctwa, odniosę się tylko do czterech. Niemal całą powieść Wiesława Myśliwskiego "Pałac" można by potraktować jako wyraz niezaspokojonych uczuć nieślubnego syna pana tytułowego pałacu. To bardzo poruszająca lekcja, jak głębokie są rany takiego dziecka, które, będąc tylko obserwatorem z zewnątrz - pastuchem i parobkiem, tworzy swój wyimaginowany świat ze sobą w roli właściciela tegoż pałacu. Wojna brutalnie spełni jego marzenie... To zaskakujące, ale Jakub kocha ptaki, zwłaszcza kosy, a mimo to "zabija kolejne kosy, by zyskać możliwość patrzenia, jak panienki cierpią"... Opis śpiewu kosa to literacki majstersztyk, cóż z tego, gdy trauma daje takie skutki. Czyżby Maślona nawiązał do "Pałacu" Myśliwskiego? Nie da się wykluczyć. Mniej subtelnie pokazała zjawisko "sponiewierania przez życie" pewnej bohaterki Zyta Rudzka w porażającej książce "Ten się śmieje, kto ma zęby". Fryzjerka Wera, "wyślizgana" z biznesu przez barbera, tyle pamięta z dzieciństwa: "wiocha, ojcuch z tuzinami bękartów, wyrwała się, ale ją i jej partnerkę skatowali miastowi. Żyje, bo musi. Czy musi?" Dlatego bohaterka powie: "Rodzina to po matce. Ojcuch czy inny chłop, wszystko obce bydlę". To specyficzny styl Zyty Rudzkiej - po wierzchu cynicznie i na pograniczu wulgarności, pod spodem - wrze od mieszaniny uczuć...
Ostatnio omawiany na Klubie Dyskusyjnym bestseller "Życie Violette" Valérie Perrin przenosi nas do Francji, gdzie problem radzenia sobie z traumami z dzieciństwa głównej bohaterki jest identyczny. Na dodatek ulubiona książka Violette to wstrząsająca powieść Johna Irvinga "Regulamin tłoczni win", co nie powinno dziwić... Jako czwarty utwór wskażę "Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek" Filipa Zawady - współczesny tekst jakby podkpiwający z dzieła Irvinga, jeśli to parafraza - raczej mało udana. Bohaterem jest bękart znaleziony na śmietniku... Wspominam i o tej powieści, bo Franciszek wysnuwa ze swojego życia i obserwacji ważne wnioski: "Myśli mogą być bronią mocniejszą niż karabin. Bękarty nigdy nie mogą zapomnieć, że muszą być silniejsze od swojego losu", "większość filozofów to tępe kołki i nie mają co równać się z bękartami, które tak naprawdę są siłą napędową wszechświata, i nie tylko, (...) chcę rosnąć szybciej niż inne bękarty, żebym mógł zdążyć wszystkim pokazać, że jestem kimś". Coś jest na rzeczy - czyż geniusz i odkrycia oraz wynalazki Leonarda da Vinci, których realizacja jest możliwa dopiero teraz, tego nie dowodzą? Może właśnie dlatego tak wiele osiągnął, że starał się udowodnić swoją wartość...
Bardzo mnie kiedyś poruszył los dzieci Picassa. Ojciec, jak powszechnie wiadomo, gustował w wielu modelkach, porzucane, o ile nie popełniły samobójstwa, nawet wspierał finansowo, w odróżnieniu od unikających płacenia alimenciarzy, ale już wobec prawa jego nieślubne dzieci nie mogły czegokolwiek z jego przebogatej spuścizny odziedziczyć! Dopiero w latach 50. XX wieku we Francji dostosowano prawo do ewoluujących obyczajów, wtedy coś wpłynęło także do tych "gorszych". Nie chodzi mi tylko o możność dziedziczenia, bo to niejako formalność, ale o odium, jakie nadal, choć na szczęście obecnie mniej intensywne, spoczywa na osobach spoza zalegalizowanych związków. Przez lata doświadczały potępienia ze strony sąsiadów, a nawet członków rodziny... Ich matki jeszcze bardziej, rzadko się zdarzało, że ktoś "taką" zechciał poślubić. Zazwyczaj same przez całe życie "płaciły" za swój błąd, a może za chwilę szczęścia w jednak źle ulokowanej miłości. To się obecnie zmienia na skutek ogólnego rozprzężenia obyczajów, a nie w efekcie innego nastawienia Kościoła. Tam dalej funkcjonują bardzo krzywdzące "prawa". Młodzi ludzie coraz częściej wybierają wspólne życie bez udokumentowania czy poświadczenia swojej miłości. Jedni tłumaczą to, że nie chcą, by "ich związek legalizował ksiądz, o którym wiedzą, niestety, że sam nie przestrzega przykazań". Inni kierują się całkowitą wolnością, bez jakichkolwiek gorsetów prawnych. Czy to dobrze? Dla dobra dzieci jednak trzeba taki związek choćby w USC zalegalizować. I tak po jakimś czasie czynią troskliwi rodzice.
A co, jeśli małżonkowie uzyskują unieważnienie małżeństwa z... Watykanu!? Znamy takie spektakularne anulowania! Czy to znaczy, że dzieci z tamtego małżeństwa dołączają automatycznie do grupy "innych"? Czyli można zdelegalizować ich poczęcie?! Bardzo dziwne i smutne! Ale przyjrzyjmy się, ile świat zyskał dzięki cudownym, bardzo znanym bastardom! Syn Abrahama i niewolnicy Hagar, Ismael, niejako dał początek islamowi, przez muzułmanów jest uważany za pierwszego z proroków i praojca wszystkich Arabów... Ileż Miłości jednak zasiał Jezus, znajdując światłych naśladowców, którzy tą miłością potrafią się kierować i nią dzielić, jak czynił tak skutecznie choćby Brat Zeno (Zenon Żebrowski)... Jakież arcydzieła zostawił po sobie Leonardo da Vinci, niemal w każdej dziedzinie był pionierem! Helena Modrzejewska obdzielała talentem aktorskim prawie każdy kontynent! Podobno Polonia amerykańska była skłonna rozczulać się do łez, gdy piękna Helena deklamowała... alfabet. Listę można by wydłużać w nieskończoność. Tylko czy to zmieni mentalność ludzi starej daty, oddanych Kościołowi bezrefleksyjnie? Ile jeszcze jest takich babć i dziadków, którzy nie akceptują swoich wnuków?! Nie da się tym dzieciom "oddać" zagrabionego dzieciństwa bez tamtej babci i tamtego tajemniczego dziadka... Ktoś powie: "A po co dzisiaj komu babcia albo dziadek, dzieci mają komórki, laptopy i swój wirtualny świat". Ale nic nie zastąpi pogładzenia po główce z prawdziwą miłością ani smaku zupy pomidorowej czy naleśników albo pierogów przygotowanych przez Babcię...
Barbara Zakrzewska - pisarka, entuzjastka liberatury i eksperymentów literackich, publicystka, zamieszczała eseje i recenzje w "Przydrożach", "Zeszytach TPO - Ostrołęka pełna wspomnień", "Tygodniku Zamojskim".
Więcej felietonów w dziale Mało obiektywnie.
Wyświetleń: 2987 | komentarze: - | 08:43, 30.11.2024r. | ![]() |