Zamawiasz taksówkę, wsiadasz i już myślisz, że spokojnie dojedziesz do celu. A tu niespodzianka: kierowca żąda dodatkowej opłaty, bo "krótki kurs mu się nie opłaca". Tak właśnie wyglądała przygoda naszego czytelnika.
Kilka dni przed świętami odebrałem telefon od sąsiada, który postanowił opowiedzieć mi swoją historię. Uznał, że to, co mu się przytrafiło, może zainteresować także czytelników "Mojej Ostrołęki". Zdecydowanie podzielam jego zdanie.
Sytuacja zaczęła się dość niewinnie. Sąsiad, jak wielu z nas, postanowił wieczorem zamówić pizzę. Odbiór własny z Rzekunia. Wracając zdecydował się na taksówkę. Zamówił kurs w jednej z lokalnych firm, dobrze znanych mieszkańcom Ostrołęki. Do przejechania było nieco ponad 3,5 km. Taksówkarz przyjechał, pasażer wsiadł i... wtedy zaczął się prawdziwy teatr absurdu.
Sąsiad grzecznie poprosił o kurs do Czarnowca, co nie powinno być żadnym problemem - w końcu to tuż obok. Ale nie dla tego kierowcy!
- Za taki kurs trzeba będzie dopłacić - oznajmił taksówkarz. Dlaczego? Kierowca spodziewał się, że kurs będzie do Ostrołęki. Stwierdził przy tym, że trasa z Rzekunia do Czarnowca mu się nie opłaca i nie zarobi na tym kursie. Pasażer upewnił się, że oprócz kwoty wskazanej przez taksometr, taksówkarz żąda dodatkowej opłaty. Kierowca potwierdził, że klient musiałby zapłacić zarówno cenę z taksometru, jak i tę dodatkową kwotę.
Mój sąsiad, człowiek konkretny, nie zamierzał płacić "pod stołem" za coś, co powinno działać według jasno określonych zasad. Powiedział, że się nie zgadza i nie chce kontynuować jazdy. Taksówka odjechała, a sąsiad ruszył pieszo w stronę domu.
Na tym jednak historia się nie skończyła. Po drodze postanowił wyjaśnić sprawę, dzwoniąc na infolinię firmy taksówkarskiej. Liczył na rozmowę z kimś kompetentnym. Niestety, trafił na osobę, która bardziej broniła kierowcy niż klienta.
Kobieta przyjmująca zgłoszenia kursów taksówkarskich jest w rzeczywistości pracownikiem kierowców, a nie ich zwierzchnikiem.
- Rozumiem kierowcę, taka trasa mu się nie opłaca - miała powiedzieć kobieta obsługująca infolinię. Żadnych przeprosin, żadnej próby wyjaśnienia.
W całej tej sytuacji jedno jest dla mnie jasne: to zwyczajne oszustwo. Kierowca, wiedząc, że nikt tego nie sprawdzi, chciał zarobić dodatkowe pieniądze kosztem klienta. Na szczęście mój sąsiad był na tyle stanowczy, że nie dał się wciągnąć w tę grę.
Jeszcze niedawno taksówkarze protestowali przeciwko aplikacjom jak Uber czy Bolt, narzekając, że psują rynek. Ale aplikacje takie jak Bolt mają jedną ogromną przewagę - wszystko jest jasne i przejrzyste. Wiesz, ile zapłacisz, zanim wsiądziesz do auta, a kierowca nie ma prawa domagać się "dopłat". Tymczasem w lokalnym świecie taksówek wciąż panuje Dziki Zachód.
W Ostrołęce działa obecnie aplikacja Bolt. Niestety, Rzekuń i okolice miasta nadal pozostają poza jego zasięgiem. Gdyby sąsiad mógł skorzystać z aplikacji, jego wieczór pewnie wyglądałby inaczej.
Jeśli ktoś z Was trafi na takiego "sprytnego" taksówkarza, zgłaszajcie sprawę, gdzie tylko się da. Oszuści nie powinni mieć miejsca na rynku. Jeśli taksówkarzowi nie opłaca się jeździć, niech zmieni pracę. W przeciwnym razie straci na tym nie tylko klient, ale cała branża, która traci zaufanie klientów.
Krzysztof Chojnowski - redaktor naczelny "Mojej Ostrołęki"
Więcej felietonów w dziale Mało obiektywnie.
Wyświetleń: 11361 | komentarze: - | 20:53, 28.12.2024r. |