Poznałem Kazimierza Nurczyka dzięki Michałowi Bogdańskiemu. Było to blisko ćwierć wieku temu. Światy teraźniejsze i przeszłe nie przystają do siebie. Wiele się wydarzyło. Wiele wody upłynęło w Omulwi. Pisywałem o artyście wiele razy.
Zawsze z ogromnym szacunkiem i zadziwieniem, że przytrafił się Kurpiom ktoś tak bardzo odrębny. Odrębność nie jest, niestety, mile widziana. Nasz świat jest dosyć wąski. Dobijamy się powoli wysokiej nuty. Kurpiowszczyzna oddycha głębiej. Nie jest to jednak przestrzeń zintegrowana. Trwają niepotrzebne wyścigi o pierwszeństwo. Zdarzają się zbyt prędkie, artystyczne awanse. Nie brakuje Dyzmów, ani lokalnych Wacławów Jarząbków. Czasami górę bierze konformizm. Wymiana pokoleniowa gubi swoją naturalność. Coraz częściej opłaca się być artystą. Ta kusząca opłacalność bywa ogromnym ryzykiem.
Znakomity Radosław Jastrzębski namawiał Kazika Nurczyka do większej odwagi. Słusznie. Zbyt długo bywał outsiderem. Odsądzany od kurpiowskości szukał schronienia w pracowni. Znam dobrze to miejsce. Jest tam zimno. Wiele kurzu. Pozornie bałaganiarsko. Piwnicznie. Wspominałem, że takie samotnie są światu potrzebne. Dają schronienie znakom, których boleśnie brakuje. Zaledwie kilka dni temu przeczytałem, że Muzeum Kultury Kurpiowskiej zakupiło ważną rzeźbę "Siedem grzechów głównych". Autor przywiązywał do tej wielowątkowej pracy dużą wagę. Zainteresowanie twórczością Kazimierza Nurczyka wyraźnie rośnie. Wiele rzeźb trafia do kolekcji prywatnych. To dobra wiadomość. Sprawiedliwości staje się zadość. Jednak, przetrzymał tych wszystkich ortodoksów. Ascetyczna pracownia dała cenną przewagę. Podtrzymała równowagę. Warto o tym przypominać.
Zbieram różne zapiski. Aktualizuję. Przestawiam akcenty. Szukam nowych niuansów. Rzeźby dojrzewają długo. Prowadzą nieustanny dialog. Odsłaniają kolejne warstwy. Długo owocują. Tak się właśnie dzieje. Zapraszam na spotkanie z Kazimierzem Nurczykiem. Chudek - pejzaż niebanalny. Każdy zakątek posiada swój duchowy wymiar. Tam, gdzie żyli, żyją, będą żyć ludzie, zawsze przydarzy się coś wyjątkowego. Mówimy wówczas o duchowy podglebiu, źródle dla utalentowanych, wrażliwych, poszukujących. Nie inaczej jest z Chudkiem. Pochodzenie samej nazwy wywieść można od istniejącej tu niegdyś huty, zbudowanej w zakątku zasobnym w rudy darniowe. To właśnie z Chudka wyruszył przed trzystu laty niespokojny Kurp, Tomasz Bogdański. Wędrował aż do Rzymu, do Ojca Świętego. Przywiózł nad Omulew krzyż - pasyjkę, odpusty, relikwie św. Jerzego oraz sygnaturkę.
Chudek sprzyjał naturom ciekawym. Tutaj żył rzeźbiarz Babiel, tutaj powstawały kolorowe ptaki Nurczyka-seniora. Ta wysoka nuta nie jest jednak regułą. Raczej osobliwym wyjątkiem. Toczy się tutaj leniwe życie. Ludzie się rodzą, kłócą, umierają, cierpią, płaczą, tańczą, pokutują. Kazimierz Nurczyk od kilkunastu lat mieszka w Chudku. Chudek od dziesięcioleci mieszka w Kazimerzu Nurczyku. Niebanalne pejzaże. Ten zewnętrzny i ten wewnętrzny. Dawniej powiedziałbym, że to mariaż szczęśliwy. Ale dzisiaj już tak nie powiem. Cena płacona za artystyczne fascynacje bywa wysoka. Prowincja rzadko odpowiada. Prowincja bywa schizofreniczna. Mało rozmowna. Szorstka. Zazdrosna. Inspiruje i odpycha. Błogosławi i przeklina. Częściej przytrafia się autodafe niźli szczery głos uznania. Powtórzmy za Miłoszem: "Gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli, Jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną. W ogrodzie świata byśmy zobaczyli". Rzeczywiście, warto szerzej otworzyć oczy i uważniej popatrzeć na ciekawy świat Kazimierza Nurczyka. Czy rzeźby są Jego alter ego? Czy są tylko stąd? Czy może jednak sadowią się w kosmicznym porządku? Czy ich deformacje wynikają z obiektywnych przyczyn, braków technicznych? Czy jednak stają się zabiegiem przemyślanym, czasami niewytłumaczalnie metaforycznym, czasami zaś boleśnie czytelnym? Tak naprawdę nie chciałbym odpowiadać na te pytania. Kiedy schodzę do wspomnianej pracowni, patrzę na rozrzucone dłuta, brudnawą żarówkę, kilka niemałych pajęczyn, nieskończoną ilość rekwizytów, staram się milczeć. Wiem, że powinienem milczeć. To nie tylko kwestia smaku. Chodzi w tej cichej obecności o coś znacznie poważniejszego. Rzeźby mają wiele do powiedzenia. Wiele do powiedzenia ma przede wszystkim Kazimierz Nurczyk. I warto tych szeptów wysłuchać.
Trop pierwszy - artysta wieczny tułacz Nie sposób nie dostrzec frapującej zależności. Podróż, niekoniecznie fizyczna, stanowi niesłychany impuls dla każdej wyostrzonej wrażliwości. Nawet, jeśli domykają się granice, to przecież wędrowiec i tak przechytrzy brutalnych strażników, ominie zasieki, dotrze do zakazanych krain. Odys nie jest jedynie fragmentem mitologii. Człowiek zabłąkany, człowiek wypędzony, przywiązany do przestrzeni, zakorzeniony nie w miejscu, ale nieustannym pędzie, bez wytchnienia, bez przywiązania do krajobrazu. Bez znaczenia, czy mówimy o duchowych zmaganiach, czy też rzeczywistej, dotykalnej wędrówce. Długie wędrowanie zasiewa niepewność, wywraca pewne wyobrażenie, że można przystanąć. Niepewność i niepokój to rodzeństwo bliźniacze. Nie warto ich rozdzielać. Ale nad twórcą niezależnym zawsze krąży stado głodnych wron. Znak zapytania musi wystarczać za niebo. Wszystko zaciska się i przydusza. Jak się odnaleźć pomiędzy milczeniem a złorzeczeniem? Jak nie zwątpić w powołanie? Czym zrównoważyć niepewność i zmęczenie? Jak odpowiedzieć rzece i niebu, bo ludzi jak na lekarstwo. Kazimierz Nurczyk, rzeźbiarz z kurpiowskiego Chudka, natrudził się wędrowaniem. Natrudził się pięknie i owocnie. Natrudził się wędrowaniem Rodziców. Natrudził się swoim wędrowaniem. Natrudził się i zatoczył to metafizyczne koło. Rozrzucone miejsca na mapie. Mapa jest nazbyt dyskretna przy tworzenia portretu. Wymieńmy: Łódź, Wrocław, Szczytno, Mikołajki, Pisz, Ełk, Bytom, Brazylia, Indie. Niepewność i niepokój. Przysłowiowa bojaźń. Przysłowiowe drżenie. Uparte szukanie złotej nitki. Jak by ktoś rozsypał paciorki wielkiej trwogi. Przerażenie nie zawsze jednak paraliżuje. Bez niepewności, niepokoju, przerażenia sztuka zamienia się imitację. Gdy Kazimierz Nurczyk osiadł po swym wędrowaniu w Chudku, wypełnił los nie tylko Odysa, ale także wszystkich artystów. Pożegnania i powroty. Rozstania i tęsknoty. Czyż nie ten właśnie dramat określa los artystów?
Trop drugi - skąd się biorą artyści? Najpierw był dziadek Babiel. Dobrze jest wiedzieć, mieć tę fascynującą świadomość, że ktoś był jednak przed nami. Nie poprzez swą fizyczność, choć to też ważne, ale poprzez swą duchowość, nieposkromioną chęć tworzenia, dziwienia się, słuchania, rozmowy. Dziadek Babiel rzeźbił, co dla losów Kazimierza Nurczyka, wydaje się mieć znaczenie decydujące. Może przed dziadkiem Babielem rzeźbili inni antenaci, ale dziadek Babiel to coś zupełnie innego. To on zapadł w pamięć, choć nie przetrwały żadne jego artystyczne dokonania. Kazimierz Nurczyk chętnie mówi o tych tropach. Dziadek Babiel wycinał, strugał, namawiał drewniane klocki do uległości. Ta rozmowa z drewnem odezwała się znacznie później we wnuku. Babielowe twarze oraz strzelby ustąpiły miejsca ptakom malowanym przez ojca. Ale to drewno stanie się oddanym rozmówcą. Dialog z drewnem. Warto zapamiętać tę trwałą więź.
Trop trzeci - opowieści Kazimierza Nurczyka Powtórzmy za Platonem: "Nikt nie jest bardziej znienawidzony niż ten, kto mówi prawdę". Odkrywa Kazimierz Nurczyk w swych opowieściach bardzo wiele. Zawsze odważnie. Jednoznacznie. To właśnie przywiązanie do prawdy współtworzy atmosferę samej pracowni i kolejnych rzeźb. Artysta okaże się upartym współuczestnikiem rzeczywistości. Demonstracyjnie unika 4 kompromisów. Nie przystąpił do żadnej kołtunerii. Pokazuje świat poprzez deformację. Odwołuje się do niej niemal w każdej swojej pracy. Warto potropić tę skłonność, jakąś instynktowną skłonność do dostrzegania ułomności. Choćby zadziwiająca konstatacja z Rio de Janeiro: Gigantyczny posąg Chrystusa jest z bliska niewidoczny. Może w raju jest to możliwe. Na ziemi nie. Nie należy podchodzić za blisko do Chrystusa. Tracimy wtedy wzrok. To także przypowieść o deformacji. Deformacji naszego spostrzegania. Naszych wyobrażeń. Naszej skromności i pokory, które wystawione na próbę przegrywają z niejedną pokusą. Opowieść kolejna: spotkałem w Indiach Ojca Żelazko. To była wioska trędowatych. Wioska wygonionych. Wioska przerażająca. Wioska zdeformowanych, nieszczęśliwych ludzi. Zapytałem Ojca ilu w tej wspólnocie jest katolików. Odparł, że trzech. To chyba wtedy pomyślałem, że coś tym ludziom trzeba dać, że pomimo tragedii są przecież ludźmi, że także pragną wejść w świętość. Może to wtedy zaczęło się moje rzeźbienie. Sztuka jako odpowiedź na cierpienie. Bezprzykładna empatia. I jeszcze dwie opowieści. Motyw tratwy budowanej w dzieciństwie, tratwy, która pokonywała groźne wody Jezior Mikołajewskiego, Łuknajno, Śniardw. To zadziwiające ryzyko, powodowane skłonnością do podbierania ryb, miało gwarantować i przygodę, i zarobek, w gruncie rzeczy jednak, stawało się wyraźną inicjacją, zderzeniem z losem, próbą zrozumienia na czym polega nierówność między ludźmi, jak radzić sobie z tą nierównością, gdzie szukać pocieszenia i wytchnienia od codziennych udręk, jak uciec od tej kolejnej deformacji. Motyw tratwy powróci w najbardziej tragicznych momentach. Stanie się egzystencjalną przypowieścią o śmierci i potrzebie pamiętania. To właśnie na tratwie pomieści Kazimierz Nurczyk swoich zmarłych rodziców, którzy odeszli niemal równocześnie, najciszej, jak to tylko było możliwe. Na koniec opowieść o hinduskim stomatologu, który przystawił wijącemu się z bólu pacjentowi nożną wiertarkę. Myślałem, że to niemożliwe do wytrzymania, że to nienaturalne, by móc oswoić taki ból. Jednak ten Hindus czymś skropił mój bolący ząb. Nie odczułem żadnej nieprzyjemności. To było nieprawdopodobne. Są rzeczy nieprawdopodobne. Czy naprawdę musimy wszystko zrozumieć, by uwierzyć? Rzeźby Kazimierza Nurczyka są także przypowieściami. Artysta jest stara się współczuć. Jest wyczulony na każde nieszczęście. Alergicznie reaguje na nieznośną głupotę, bezwstydne chamstwo, ale nie mówi o tym głośno. Po prostu, tworzy. Rozmawia z drewnem. Sztuka płynie z cierpienia, niezgody na krzywy świat. Mam wrażenie, że Kazimierz Nurczyk, przyjął na siebie niemałą część tego cierpienia. Nie można bagatelizować tego wyboru. To pierwiastek Chrystusowy. Decydujący, i dla samego rzeźbiarza, i dla jego artystycznej drogi.
Trop czwarty - aste, aste, czyli nie musimy się aż tak bardzo spieszyć. Wspominał Ryszard Kapuściński w swych książkach o Afryce, że Afrykanie żyją wedle odmiennego, niezrozumiałego rytmu. Wszystko jest na później. Spóźniony autobus nie jest w żadnym razie jakimś ważnym powodem do kłótni, 5 bójki, skandalu. Ogarnia Afrykanów jakiś stan wewnętrznej hipnozy, upiornej wręcz zgody na kolejne przeciwności, bez względu na dramaturgię zdarzenia. Ten swoisty trans obserwował Kazimierz Nurczyk w Indiach i Brazylii. "Aste" - wołali od rana do nocy hindusi, "aste" to znaczy później, zaś później było znowu później i jeszcze później. Brazylijska matka, po utracie dziecka, bez większych emocji, pogodzona, bez dostrzegalnego żalu, bez histerii, bez najmniejszego buntu. Czy to przekleństwo, czy błogosławieństwo? Trudno dociec, ale Kazimierz Nurczyk zdaje się czerpać z tych doświadczeń. Jego rzeźby nagle przystanęły. Jest w nich jakieś spowolnienie, niespodziewana spacja, niemal fotograficzna stop-klatka, jak gdyby i artysta, i jego dokonania trwały poza czasem. Kazimierz Nurczyk, wędrowiec, tułacz, niemal pierwotny obserwator, unieruchamia tę jedną, jedyną, najważniejszą dla siebie przestrzeń. Niełatwa to mądrość umieć, móc, chcieć niespiesznie przechadzać się po tym niecodziennym zajęciu, jakim jest życie. Ogród przydomowy - miejsce tajemnicze, miejsce kuszące. To nie były maszkarony. To nie były imitacje, czy boschowskie karły, fantazmaty, obrzydlistwa. Nie było w tych figuratywnych przedstawieniach żadnej wyraźnej, artystycznej zależności, żadnego świadomego odwołania do tradycji. Po prostu, wyobrażenie, coś z pogranicza snu, obsesji, pierwotnej skłonności do mnożenia wariacji na temat świata. Może byli to bogowie z utrąconego panteonu, może ich pośmiertne wspomnienie, albo nasze lustrzane odbicie. Twarze czynione z pustaka, najzwyklejszego materiału, odkrywały istotę nurczykowych deformacji. Okazały się nietrwałe. Moglibyśmy dopowiedzieć, nietrwałe, bo pokorne. Twarze wydłużone, pogrubione nosy, wargi mocno wyrzucone, żabie oczy, przyciężkie powieki. Zabłąkany Sokrates w chudkowskim ogrodzie, Matka Boska Ogrodowa, radykalnie odmienna od swych ikonograficznych, hagiograficznych prawzorów. Ten zagadkowy świat pozwalał snuć wiele domysłów. Nie można bagatelizować tego ogrodu, chociaż on sam od dawna już nie istnieje. Tam rozgrywały się niebanalne historie. Trwały pustaczne rzeźby, mocniejsze od srogich zim. Oniemiały Gość przystawał przed każdym spojrzeniem. A jeszcze jakieś podziemne pułapki, by krety nie czuły się zbyt pewnie w tej niepośledniej krainie. Ważna konstatacja. Kazimierz Nurczyk w swych deformacjach nie ucieka od rzeczywistości, nie unika świata. Przeciwnie. Wiedząc, że świat w swej istocie jest zdeformowany (przez grzech pierworodny? przez pychę? przez zawiść? przez zazdrość? przez głupotę? przez wszystko jedno?), próbuje zmierzyć się z taką właśnie rzeczywistością, trochę ją zrozumieć, nieco ją oswoić, precyzyjnie opisać. Do takiego zabiegu talent nie wystarcza, chociaż jest konieczny. Dopiero przemieszany z wewnętrzną uczciwością oraz odwagą, pozwala upomnieć się o rzeczy istotne, prawdy. Prawdy, które wprawdzie nie są z tego świata, ale to właśnie one decydują o naszej kondycji.
Trop piąty - rzeźbić to znaczy rozmawiać z drewnem Rzeźbi Kazimierz Nurczyk w drewnie lipowym. Eksperymentuje z topolą, ale to nieprzyjemne doświadczenie. Cała przygoda z drewnem zamyka się właściwie w znalezieniu właściwego kawałka, ciężkiej pracy, obróbce w parafinie albo parniku. Wyjątkowo używa artysta kitu pszczelego. W gruncie rzeczy rytm nieskomplikowany. A jednak akt tworzenia niesie ze sobą kilka tajemnic. Najpierw zobaczyć coś istotnego. Odnaleźć motyw. Motyw oswoić. Nadać mu kształt. Wszystko to ociera się o sacrum, jest w tym sacrum zanurzone. Dość powiedzieć, że szamani syberyjscy, przed zabiciem niedźwiedzia, nawiązują z nim silną, emocjonalną wieź, stają się krewniakami, proszą o litość, wybaczenie, zgodę na śmierć. Zdumiewające, ale Kazimierz Nurczyk podąża tym archetypicznym śladem. Nim rzeźba oderwie się od swego twórcy, to znaczy nim ostatecznie powstanie, musi zostać naznaczona jednoznacznym gestem, musi zostać wprowadzona w krąg istot żywych, czujących, istniejących. To "dawanie duszy" jest chyba najbardziej wstrząsającym rysem twórczości Kazimierza Nurczyka. Ta niecodzienna więź, bliskość, sympatia w klasycznym tego słowa znaczeniu, przypomina nam wszystkim, w mocno uszczuplonym świecie, tak bardzo uległym wobec techniki, że jednak są jeszcze przestrzenie nieskazitelne, niszowe, to prawda, ale jednak decydujące o naszej, ludzkiej kondycji.
Rzeźby Kazimierza Nurczyka - Krucyfiks
To porażające dzieło zdumiewa nie tylko emocjonalnym rozedrganiem, ale także bogactwem symboliki, niesłychanie szerokim polem interpretacji, rozpiętej pomiędzy subtelnościami teologii, nauką Jana Pawła II, a dotykalną, niemal zwyczajną, Prawdą o cierpieniu, osamotnieniu, poróżnieniu Boga z człowiekiem oraz bezprzykładną zależnością człowieka od Boga. Chrystus w całym swym człowieczeństwie, udręczony, upokorzony, cierpiący, z pokruszonym nadgarstkiem, roztrzaskanym stawem, zmaltretowany, umiera na krzyżu, który jest drogą, ale jest także człowiekiem. Nie znam w ikonografii światowej podobnego motywu. Krzyż - człowiek, człowiek - droga, człowiek jako centralny punkt cierpienie Boga, człowiek jako Golgota, człowiek jako kres, a zarazem początek Chrystusa. To musi zdumiewać. Skąd ta odwaga u artysty z maleńkiego Chudka? Skąd ta niecodzienna skłonność do podważenia, może dopełnienia, dotychczasowych przedstawień męki Pańskiej? Skąd tak głęboka intuicja? Chrystus przybity, ale także Chrystus przywiązany, z zachowaniem wszelkich prawd historycznych, anatomicznych, także prawideł fizyki. Grube sznury stanowią integralną część rzeźby. Czyż nie jest to kolejne, ważne przesłanie. To my jesteśmy śmiercią i grobem Chrystusa. Ale to my jesteśmy Jego drogą, tak jak On jest drogą dla nas. Chrystus drogą człowieka, ale jednocześnie człowiek drogą Chrystusa. Ta rzeźba to właściwie teologiczna dysputa. Studium cierpienia. Studium duchowej wędrówki, od upadku aż do ostatecznego wyniesienia. Ta rzeźba to coś znacznie więcej niż kolejne wyobrażenie męki. Ktokolwiek stanął przed tym krucyfiksem, nieść go będzie przez lata, nieść go będzie poprzez absolutne zespolenie z Bogiem, człowiekiem, drogą, krzyżem, tym wszystkim, co moglibyśmy nazwać misterium odkupienia. Misterium to zostało przez Kazimierza Nurczyka dotknięte na tyle mocno i świadomie, że powróciło w całej swej pełni i zamieszkało w drewnie lipowym, lipowym całunie.
Rzeźby Kazimierza Nurczyka - Anioł Stróż
Równie frapujące dzieło. Dziwni wędrowcy, a właściwie niecodzienni podróżnicy. On, dziad wiejski, cięty grubym dłutem. Obok niego Anioł Stróż, ale doprawdy mało anielski. Bez tej gładkości, bez nienaturalnej bieli skrzydeł, bez tego szczególnego wyrazu twarzy, który zwykł łączyć oficjalną pokorę z pewną, źle skrywaną wyniosłością. Po prostu jest to Anioł stróż - kaleka, podążający za swym podopiecznym na wózku inwalidzkim, jedno skrzydło wyrzucone nieco nonszalancko, nieco zbyt daleko, drugie zaś zupełnie nieobecne, może lekkomyślnie zagubione, może zatracone w jakiejś kosmicznej walce dobrych i złych sił. Anioł upośledzony, z przymkniętymi powiekami, trwa, pomimo kalectwa przy człowieku, który też chyba niewiele widzi, zdany na łaskę opiekuna. Czyż to nie refleks hinduskich obserwacji artysty? Czy ten zdeformowany Anioł Stróż to nie przypadkiem jakiś wieśniak z wioski dla trędowatych, którego dobroć Ojca Żelazko "wkomponowała w świętość"? Pięknie Kazimierz Nurczyk opowiada się po stronie nieudaczników, odtrąconych, skrzywdzonych, odrzuconych wreszcie, i porzuconych na zawsze, w jakiejś otchłani ziemskiego cierpienia. Czyż nie tęsknimy do takich Aniołów? Czyż nie brak nam takich Aniołów, takich świętych, takich kapłanów? Użyjmy raz jeszcze tego określenia: studium współcierpienia, apoteoza niedoskonałości, która może jednak prowadzić do zbawienia. Może tak naprawdę wszyscy jesteśmy trędowaci? Może tak naprawdę wszyscy jeździmy na wózkach inwalidzkich? Może tak naprawdę wszyscy jesteśmy Aniołami Stróżami, tylko nie wiemy, niestety, że nasza obecność jest tak bardzo komuś potrzebna? Kazimierz Nurczyk obnaża przed nami te niesłychanie ewangeliczne wątki. Czeka cierpliwie na naszą odpowiedź. Nie ponagla. Czeka w jakimś mądrym zaciekawieniu, czeka pośród swych rzeźb, kurpiowskich ikon, skrywających w sobie cały wszechświat, ze wszystkimi tajemnicami, z każdym z nas, jakkolwiek wydawalibyśmy się sobie ważni i niezbędni.
Rzeźby Kazimierza Nurczyka - Kobieta Ogień
Siłą artystycznych dokonań Kazimierza Nurczyka pozostaje ich niezwykle szeroki kontekst kulturowy. Są to w gruncie rzeczy przypowieści o losie ludzkim, przypowieści przebogate, sięgające śmiało do różnych źródeł, choć sam artysta, niechętnie przyznaje się do tak bardzo głębokiej penetracji. Tymczasem uważny Gość dostrzega, że zgromadzone rzeźby pachną całym światem. A to jakieś wychudzone, afrykańskie kończyny, przykują uwagę, a to niespodziewanie jakaś dalekowschodnia, kulista twarz zagląda nam do oczu. Kobieta ogień, z wyraźną predylekcją do indyjskich wspomnień, może pozostać ciekawym, niemal klinicznym zapisem rozpadu ciała, rozpadu jego doskonałej struktury, nadwyrężonej gwałtownością uczuć, popędów, zwyczajną chucią, nadmiarem przeżyć, seksualnych ekstrawagancji. Zanikające mięśnie, dalekie od ideału piersi, twarz zmęczona, znudzona, zanadto obfita, po prostu nieładna w swej daleko posuniętej deformacji. Żadnej świeżości. Żadnego powabu. A jednak, nie sposób poprzestać na tym opisie. Hinduskie miasto Puri, podobnie jak trędowaci, jest wszędzie, wszędzie płoną różne ognie, mniej czy bardziej zaborcze. Czy ta upadła kobieta jest potępiona? Nie wydaje mi się, by Kazimierz Nurczyk, mógł pójść tą drogą. Tu raczej chodzi o odwieczny dylemat, które piękno uświęca, które zaś może sprowadzić na manowce. Jak odróżnić jeden rodzaj piękna od drugiego? Które z nich jest rzeczywiste, które zaś stanowi jedynie zwyczajny fantom? A może w każdym pięknie mieszczą się obydwie te kategorie, przeważając na przemian, wiodąc ku uciesze, albo ku zgubie? W rzeźbie tej sakralizuje artysta kolejną podpatrzoną przez siebie przestrzeń. Właściwie cała twórczość Kazimierza Nurczyka spięta jest jakimś transcendentalnym nerwem, jak gdyby chciał nam powiedzieć, że wszystko może uświęcać, ale i wszystko potrafi poniżyć człowieka. Naszego piękna nie zawdzięczamy jedynie sobie, ale za naszą szpetotę przyjdzie nam odpowiedzieć przed najsprawiedliwszym, niebieskim trybunałem.
Kazimierz Nurczyk - portret artysty prawdziwego
Rzeźby Kazimierza Nurczyka wystarczyłyby za wiele ksiąg. Za wiele spotkań. Za wiele rozmów. Za jeszcze więcej debat, seminariów, konferencji. Można by o nich mówić nieustannie. Warto je wnikliwie obejrzeć. Chudek tak pięknie wzbogacił się obecnością artysty i obcowaniem z Jego pracami. Należy Kazimierz Nurczyk do twórców niepospolitych. W swej mozolnej pracy wychodzi daleko poza schematyczne rozwiązania. Swobodnie operuje dłutem, które karmi obficie swą wyobraźnią, zatrzymanymi w pamięci obrazami, własnym losem, własnymi tęsknotami, własnym bólem, własnymi lękami Ten wielbiciel Dostojewskiego, Tołstoja, Kraszewskiego, niestrudzony badacz Biblii, skłonny uznać Hasiora za swego Mistrza, zajął na artystycznej mapie miejsce szczególnie wysokie. Nie ma w tych pracach nic z niepotrzebnej pozy, nic z epigoństwa, nic, co mogłoby znużyć, odrzucić, zniechęcić. Przeciwnie. Te wszystkie twarze, każda inna, odrębna, każda metaforyczna i rzeczywista zarazem, zmuszają do myślenia, bywa, że obezwładniają, zawsze inspirują, 9 budzą z duchowej zapaści i intelektualnego letargu. Cudowny gawędziarz, wspaniały rzeźbiarz, również malarz, poeta, założył na Kurpiach swą niezależną republikę marzeń, zawsze przyjazną dla natur wrażliwych i otwartych. Ale marzenia Kazimierza Nurczyka nie są przecież takie zgrzebne, takie niepotrzebnie romantycznie. Toczy artysta swą prywatną wojnę o Prawdę, niesłychanie istotną, również z tego powodu, że ta tropiona Prawda potrzebna jest nam wszystkim, nie tylko dla zachwytów, ale po prostu do życia. To nieprawdopodobny zdumiewający zbieg okoliczności, że artysta tej rangi tworzy właśnie na Kurpiowszczyźnie. Obyśmy potrafili docenić tę obecność. Obyśmy odczytali szlachetność tego artystycznego zmagania. Obyśmy uwierzyli, że artyści, rzeźbiarze, poeci, prorocy, mistycy to ta sama kategoria ludzi, którzy zdają się widzieć dalej i przeczuwać silniej. Gdy umysł, dłoń, dłuto Kazimierza Nurczyka, rozpoczynają pracę, wówczas winniśmy zrozumieć, że wkrótce dotrze do nas kolejny zapis rozmowy artysty z Kimś, komu bliskie są nasze, ludzkie sprawy, nasze łzy i uśmiechy, nasze grzechy i nasza skrucha, nasz lot wysoki, ale również nasze pełzanie po najniższych partiach ziemskiego poletka. Wiedzieć tyle o losie człowieka to wiedzieć bardzo dużo. Kazimierz Nurczyk nie uległ pokusie zatrzymania tej wiedzy tylko dla siebie. Skorzystajmy z tej dobroci i bezinteresowności.
Kazimierz Nurczyk - nie epilog!
Czy artyści są Kurpiowszczyźnie potrzebni? Oczywiście, że tak. Wojciech Woźniak porównał artystów do śmieciarzy. Niektórzy się oburzyli. Redaktor dodawał, że śmieciarzom gotujemy nielekki los. Bywają lekceważeni. Nieszanowani. Wyśmiewani. Do czasu. Kiedy strajkują wszystko się zmienia. Miasta toną w brudzie. Szybko zaczynają się dusić. Brakuje tlenu. Tkanka miejska przestaje spełniać swoją rolę. Pisząc o Kaziku nieustannie pytam. Skąd się wziął? Jaka siła przywiodła go do Chudka? Kim byłby, gdyby terminował u wybitnych mistrzów? Gdyby odwiedził wielkie muzea? Czerpał z niezwykłych rozmów? Napotkał zupełnie inne motywy? Poznał odległe, zagadkowe góry? Albo najgłębsze kaniony, podobne do odwróconych katedr? Ileż to razy wściekaliśmy się na siebie. Ileż to razy miewaliśmy dosyć prowincjonalnych obsiadłości. A jednak chodzi o sprawy fundamentalne, o ten szczególny rodzaj wierności nie euforiom, ale przegranej. Nie wiem, kiedy Kazimierz Nurczyk rozpoczął swoją grę. Które niebo otworzyło się pierwsze? Co przeważyło? Czy pewien wygnańczy syndrom? Tak różni ludzie podpatrywani z odmiennych miejsc? Czy może kurpiowski genotyp unieważniany przez dziesięciolecia? A może egzotyczne Zaleszczyki przyniesione przez żonę Annę, trochę jak wiano, a trochę jak dysonans? Cyzeluję ten tekst głęboką nocą. Dobieram dawno napisane fragmenty. Być może chudkowski rzeźbiarz próbuje, w tej właśnie chwili, rozprostować kości w ascetycznej Pracowni. Być może klnie na ściany natarczywe, skruszoną podłogę, i stos rupieci. W moim starym fotelu również jest mało miejsca. Drętwieją palce. Drewniane poręcze przybliżają się i dociskają pobliską przestrzeń. Trudno podtrzymać zmęczoną koncentrację.
Piszę to wszystko z szacunku wobec domorosłego artysty, któremu niewiele sprzyja, który podpadł okolicy. Niechaj ta nocna rozmowa, rozpięta na niewidzialnej infolinii, łagodzi każde zwątpienie i każdą śmierć. W Pracowni powstają wiecznotrwałe przypowieści. Okolica nie potrzebuje takiego źródła, to znaczy nie wie, że jest ono koniecznie. Okoliczni jedzą, piją, pracują, plotkują, politykują, zadzierają głowę, krzywdzą, mówią, że będzie padał deszcz, albo śnieg, siadają nocą przy klawiaturach, wymierzają kapturowe wyroki, na wszystko mają czas. Pracownia nie jest targowiskiem. Rzeźbiarz nie jest kuglarzem. Ma bardzo mało czasu. I dobrze o tym wie. Stąd ten karkołomny zakład z czasem, który nas, zwykłych zjadaczy chleba, czasami śmieszy, czasami irytuje, czasami histerycznie bawi. Co by się stało z nami, gdyby zabrakło rzeźbiarzy, ludzi wrażliwych i dobrych? Bylibyśmy wspomnianym miastem, które zmienia się w pospolite wysypisko.
Dariusz Łukaszewski - nauczyciel, historyk, samorządowiec, współtwórca kadzidlańskiego gimnazjum, pomysłodawca serii wydawniczej "Biblioteczka Kurpiowska", teksty publikował w pismach "Pracowni", "Sycyna", "Już jest jutro", "Tygodnik Ostrołęcki", "Kresy", "Czas Kultury", "Przydroża", autor książek poetyckich oraz eseistycznych, organizator wielu przedsięwzięć kulturalnych, spotkań autorskich, konferencji, popularyzator kultury i tradycji kurpiowskiej oraz idei dawnej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Z Jego inicjatywy Gmina Kadzidło nadawała cenione tytuły Honorowego Obywatela, połączone z Nagrodą Kurpiowskiego Nepomuka.
Więcej felietonów w dziale Mało obiektywnie.
Fot. Robert Kozera
Wyświetleń: 2863 | komentarze: - | 11:37, 20.03.2025r. | ![]() |