Środa, 1 maja 2024 r., imieniny Józefa, Jeremiego, Lubomira
Pani Urszula kupiła na kredyt wieżę stereo. Całe zobowiązanie spłaciła w terminie i zapomniała o sprawie. Po 10 latach bank przesłał jej wezwanie do zapłaty dwóch groszy. Naliczył również koszty i odsetki, przez co rzekomy dług urósł do ponad 50 złotych.
Kredyt kobieta zaciągnęła w jednym z ostrołęckich banków. Jak twierdzi przez lata nie otrzymała informacji, że ma do uregulowania jakiekolwiek zaległości. Wezwanie dotarło do niej dopiero pod koniec 2014 roku. W piśmie bank wylicza, że na zadłużenie złożyły się kapitał (2 grosze), koszty (45 zł) oraz odsetki (5,85 zł).
- Telefonicznie skontaktowałam się ze specjalistą ds. windykacji banku - wyjaśnia pani Urszula. - Rozmowa nie była przyjemna. Usłyszałam, że mam natychmiast spłacić dług, w przeciwnym razie bank sprzeda moje zobowiązania do "wyspecjalizowanej firmy windykacyjnej". Byłam w szoku.
Nasza czytelniczka postanowiła bliżej przyjrzeć się sprawie. Przeglądając strony internetowe ze zdumieniem odkryła, że podobnych przypadków jest wiele. Zdecydowała, że tak tego nie zostawi.
- Nie chodzi o kwotę, ale o zasadę - twierdzi ostrołęczanka. - W piśmie nie wyjaśniono mi, kiedy powstało zadłużenie w wysokości dwóch groszy, od kiedy naliczono odsetki, ani co kryje się pod pojęciem "koszty". Bank mógłby równie dobrze wymyślić, że mam do zapłaty 150 złotych lub więcej.
Kobieta postanowiła przesłać do banku oficjalne pismo, w którym poprosiła o analizę umowy ze wskazaniem, w którym momencie powstał dług. Kilka dni później otrzymała telefoniczną odpowiedź, że bank zamknął kredyt i odstąpił od dochodzenia zadłużenia.
- Moja sprawa zakończyła się pomyślnie, ale sądzę, że wielu byłych klientów banku, a szczególnie osoby starsze, zapłaciłoby te 50 złotych - mówi pani Urszula. - Mam nadzieję, że moja historia będzie przestrogą dla innych. Pamiętajmy, że klient ma prawo wiedzieć za co musi płacić, na podstawie jakich przepisów i komu.