piątek, 26 kwietnia 2024 r., imieniny Marzeny, Klaudiusza, Marceliny

Reklama   |   Kontakt

Aktualności

Nie tacy święci ewangeliści

Wielkie afery PiS skutecznie obniżają słupki rządzącej partii. Tymczasem Polacy w niedzielę znów muszą komuś zaufać. Spoglądając na poczynania rodziny Szumowskich i ostatnie wypowiedzi premiera Morawieckiego prawicy niełatwo będzie sięgnąć po zwycięstwo. Lista afer jest już zbyt długa.

Autor felietonu posługuje się następującymi skrótami i określeniami:

"Głowa" - capo di tutti capi - szef układu zwany też prezesem, zwykłym posłem lub inteligentem z Żoliborza.

ZGP - Zorganizowana Grupa Przestępcza, Układ.

MEŁSz - Minister  Ewangelista Łukasz Szumowski (tytuł nadany na Jasnej Górze).

PEMM - Premier Ewangelista Mateusz Morawiecki (tytuł nadany na Jasnej Górze).

MZ - Ministerstwo Zdrowia

Guma - instruktor narciarski Łukasz G. z Zakopanego.

Reklama

Trzeba zejść już ze spraw ostrołęckich. Tyle się dzieje w tych gorących dniach. Częściowo odejdziemy od północnego Mazowsza, ale w pewnej z nim spójności. 

Obserwuję w wielu źródłach rozwój ZGP i widać dużą różnorodność. Dzisiaj chciałbym się skupić na jednym człowieku, który jest osobą trochę nietypową w grupie walecznych ignorantów PiS czyli specjalistów od przewracania stolika i mówienia z pełną swobodą, że białe nie jest białe. Przyglądałem się od pewnego czasu profesorowi medycyny, który ostatnio w zasadzie porzucił medycynę, aby robić karierę biznesowo-polityczną. Mało brakowało, aby został najjaśniejszą gwiazdą ekipy, ale wyszło, że słabo jednak pasuje do oficjalnego wizerunku "ludowej partii". 

Jerzy Baczyński, redaktor naczelny tygodnika "Polityka", stwierdził, że w tym sensie jest bratem bliźniakiem premiera Mateusza Morawieckiego. 

- Obaj bardzo zamożni z majątkami przepisanymi na żony. To przepisywanie nie ukrywajmy musi budzić podejrzliwość - pisze Baczyński na łamach "Polityki". No bo dlaczego robić takie zabiegi? Chyba tylko dlatego, że można i trzeba coś ukryć. Ale PiS jest święty tylko według swojej propagandy. Partia, jak pisze Baczyński, "stworzyła cały system ochrony materialnych interesów i przywilejów aparatu partyjnego przed przypadkowym ujawnieniem". Chyba pamiętamy wszyscy jeszcze sprawę Banasia. Kryli "kryształowego" do końca. Służby ewidentnie odwracały głowę, aby go prześwietlić. Dopiero powszechnie rozpowszechniany przez dziennikarzy śledczych obraz podejrzanego kolegi "żelaznego Mariana" uzmysłowił głowie ZGP, że należy go poświęcić, bo obraz jednak dociera do ludzi, a seria wyborcza trwa.

Jednak prof. Łukasz Szumowski ma inne możliwości. Może mieć inną drogę niż normalni członkowie zorganizowanej prawie perfekcyjnie grupy. Po prostu miał realne możliwości bycia "kimś" bez uczestnictwa w tej biznesowo-politycznej zabawie. Jego realne osiągnięcia zawodowe w dziedzinie praktycznej medycyny nie były przez nikogo kwestionowane. Zauważyłem go już wkrótce po tym, gdy zastąpił na stanowisku Konstantego Radziwiłła (obecnie wojewodę mazowieckiego z dużymi "osiągnięciami" podczas pandemii). Szumowski od razu rozwiązał problem z protestującymi lekarzami rezydentami.  Okazało się jednak, że był tylko sprytniejszy i z poczynionych zobowiązań nie zamierzał się wywiązywać. Przypomnę, że w mediach rządowych trwał atak na tych młodych lekarzy. Szczególnie atakowana była młoda lekarka Pikulska. Zarzucano jej, że stać ją na drogie podróże po świecie. Nie chciano zauważyć, że były to wyjazdy jako wolontariusz do pracy w zaniedbanych rejonach świata. Rezydenci byli już zmęczeni i gdy pojawił się nowy minister, chyba chcieli mu uwierzyć. Ale jak to w PiS, obiecanki cacanki, a naiwni zostaną na lodzie. 

W przeciwieństwie do "wiecznego oszusta" czyli syna Kornela, PEMM miał się czym pochwalić. Na początku kwietnia przeczytałem w "Tygodniku Powszechnym" artykuł "Sztukmistrz z Anina". Jeszcze nic nie było wiadomo o przyszłych odkryciach dotyczących jego dziwnych zależności biznesowych. Ale autorka Małgorzata Solecka już wtedy ukazała negatywne cechy tego nieomal bohatera narodowego w czasach, kiedy nie wiadomo co się może jeszcze  zdarzyć. Dziwnym zbiegiem okoliczności kilka tygodni później sam wylądowałem niespodziewanie w tymże Aninie i dostałem się pod nóż też profesora i równolatka Szumowskiego. Wyczytałem, że to bardzo chwalony chirurg kardiologiczny, też z wieloma osiągnięciami. Miałem możliwość obserwować jego codzienną pracę. Oczywiście nie miałem wglądu w działania na bloku operacyjnym, ale ogólnie mogłem się zorientować, że chirurdzy pracują tam jak konie w kieracie. 

Po siódmej rano wpadała do sali ekipa z profesorem, by po najwyżej dwóch minutach przenieść się do kolejnej sali. Po tym obchodzie, który można nazwać oblotem, wpadali jeszcze czasami na chwilę lekarze prowadzący, aby coś jeszcze skonkretyzować. Później zamykali się wszyscy na "naradę produkcyjną". Po tym mycie się i przebieranie i taśma produkcyjna ruszała. Czasami harmonogram się zacinał, bo znajdował się dawca narządu i w trybie awaryjnym robiono przeszczep. Ale zabiegi na pompce życia nie są proste. Trwają po kilka godzin. Mnie w sumie musieli "ćwiartować" prawie 10 godzin.

Delikatnie próbowałem pytać trochę o Szumowskiego średni personel. Uzyskanie odpowiedzi nie było w zasadzie realne. Tylko jedna pielęgniarka rzuciła hasło: "wiadomo kim jest i był". Gdy przeczytałem dokładnie życiorys jego i jego starszego brata (wraz z jego wynurzeniami natury finansowej) stwierdziłem, że chyba w pełni  ich obydwu rozszyfrowałem.

Łukasz Szumowski porzucił pracę w Aninie kilka miesięcy po uzyskaniu tytułu profesora. Chyba katorżnicza zabawa w chirurga przestała go interesować. Dalsze awanse są już raczej trudne. Uzyskanie tytułu to nobilitacja, która może się przydać w innego typu karierze, gdzie łatwiej i przyjemniej można spędzić czas. Ma przecież zdolności sztukmistrza (jak oceniła go redaktor Solecka) i trzeba to wykorzystać. 

Dla pełnego zrozumienia sposobu działania braci Szumowskich potrzeba mi było jeszcze trochę informacji. I te zdobyłem z artykułu Marka Czarkowskiego "Męczeństwo braci Szumowskich - tylko głupi by się nie schylił po środki unijne". Innowacyjne firmy biotechnologiczne działają w większości według sprawdzonego schematu. Ryzyka nie ponoszą żadnego, bo z założenia przez lata nie przynoszą zysku, a środki zdobywają poprzez dotacje i przez giełdę. Pomysł jest prosty jak budowa cepa. Dobrze mieć już jakieś tytuły naukowe, bo to wzbudza zaufanie. Ten warunek Marcin Szumowski spełnił wcześniej od młodszego o cztery lata Łukasza. Gdzieś w dalekiej Ameryce został jednym z tysięcy profesorów. Stwierdził, że z modelowania chmur na uczelni są kiepskie pieniądze, rodzina liczna i trzeba działać inaczej. Popróbował działać komercyjnie w Ameryce, ale się nie udało. Stwierdził więc, że wróci do Polski i tutaj zawsze będzie łatwiej zrobić jakiś intratny biznes.

Reklama

Większość z nich kończy się po kilku, albo czasami kilkunastu latach plajtą, ale jak "zdobywanych" środków jest dużo, to można mieć już całkiem "znośne" dochody. Nie trzeba być nawet głównym udziałowcem i żywić się zyskiem z kapitału. Przecież stanowiska w zarządach zarządzającymi cudzymi milionami mogą być wystarczająco lukratywne. Można też zlecać część zadań innym podmiotom. Dlatego tworzy się przeważnie sieć spółek i spółeczek. Wrócę do schematu przedstawionego w "Męczeństwie braci Szumowskich". Muszę niemal zacytować autora, ale to rzeczywiście trudno inaczej opisać:

Etap pierwszy: pod egzotycznie brzmiącą nazwą zakłada się spółkę, która ma "rewolucyjny" pomysł i natychmiast występujemy o dotację z funduszy unijnych.

Etap drugi: wkład własny, jeżeli jest potrzebny, zdobywamy wciągając kogoś bardzo bogatego (tzw. anioł biznesu), który wyłoży niezbędną na start kwotę, a gdy otrzymamy dotację, przeksięgowujemy ich część na rachunek spółki anioła, by nie czuł się zagrożony i pokrzywdzony.

Etap trzeci: rozpoczynamy prace badawcze i szeroko reklamujemy je w mediach.

Etap czwarty: wchodzimy na giełdę lub sprzedajemy część udziałów funduszom inwestycyjnym.

Etap piąty: spadek notowań na giełdzie, inne kłopoty, wreszcie upadłość. Wytłumaczenie proste: temat był trudny i nie każde badania naukowe mogą być przecież skuteczne.

W międzyczasie działamy już w innych spółkach z innymi partnerami. Nie straciliśmy wcale zaufania, bo nauka działa na szczególnie ryzykownych  zasadach. Trzeba przyznać, że zdarzają się firmy i liderzy, którzy kończą takie projekty sukcesem według zasady: wyjątek potwierdza regułę. Czy spółki, w których udziały mają członkowie rodziny Szumowskich, podzielą los większości? Czas pokaże. Teksty o braku transparentności poczynań obydwu braci można znaleźć w internecie i sobie poczytać. 

Oczywiście wszystkie działania rodziny Szumowskich według nich są tendencyjnie przedstawiane. Chyba tym razem jednak awans na ministra zdrowia dla bronionego również przez dostojników kościoła Łukasza Szumowskiego ("ewangelista Łukasz") nie stanie się rodzinną inwestycją w dobrym kierunku. Sztuczki obydwu braci są rozgryzane przez niezależne media i polityków opozycji.

Skupię się teraz na wątku pandemii, bo od niej właśnie rozpoczęło się zainteresowanie ministrem Łukaszem Szumowskim. Na wstępie stwierdzę, że mianowanie na stanowisko ministra nawet wybitnego specjalisty w jakiejś wąskiej dziedzinie medycyny to raczej błąd. Pojęcie o epidemiologii raczej ten specjalista od kardiochirurgii miał w początkach epidemii dość szczątkowe. Podobnie jak szef Głównego Inspektoratu Sanitarnego Jarosław  Pinkas  (też chirurg), który zasłynął powiedzeniami o lodzie w majtkach i maseczkami z biustonoszy. Łukasz Szumowski wypoczywał jeszcze na nartach we Włoszech i bawił się z Andrzejem Dudą narciarsko w Zakopanem. To, że inny chirurg z PO  i jednocześnie marszałek senatu (przez przypadek kolejny chirurg) też w tym czasie nartował, wcale ministrów nie usprawiedliwia. Ale w marcu dostali chyba rozstrojów żołądka, bo zdali sobie sprawę, że kraj jest kompletnie nieprzygotowany na walkę z epidemią. Mogli wtedy rzeczywiście mało spać i mieć podkrążone oczy bez konieczności ich podmalowywania. 

Perspektywa sprzed trzech miesięcy została już w zasadzie zapomniana. Strach mógł w tamtym okresie być duży. Ale okazało się, że w krajach dawnego demoludu pandemia wyglądała inaczej czyli jej skala była o niebo niższa. Żadnej w tym nie było zasługi ministra i ministerstwa. Po prostu taki łut szczęścia. Wstępnie ocenia się, że w tych krajach działało jakieś oddziaływanie immunologiczne w wyniku dłuższego czasu szczepień innych chorób zakaźnych. Można zastosować stary manewr psychologiczny, według którego ludzie oceniają nawet zdarzenia niezbyt odległe z perspektywy dnia bieżącego. Widmo tysięcy nagle umierających minęło i można wmówić społeczeństwu, że kilka miesięcy temu było inaczej niż w rzeczywistości. Tak więc wmawia się wszystko, chociaż narracje nawet nie muszą być zgodne. Pierwsza narracja to taka, że byliśmy świetnie zorganizowani i tylko dzięki wspaniałemu przygotowaniu państwa, Ministerstwa Zdrowia i osobiście wspaniałego ministra (według jednego z lejących lukier duchownego w kazaniu na Jasnej Górze nowego ewangelisty Łukasza) Szumowskiego uniknęliśmy tego, co stało się np. we Włoszech. Druga narracja tłumacząca robienie panicznych zamówień mówi jednak, że byliśmy bardzo słabo przygotowani zarówno materiałowo, jak i kompetencyjnie czy personalnie. 

Tłumaczenie, że zamówienia należało składać nawet u diabła, bo taka była potrzeba chwili, świadczy, że pierwsza narracja jest jednak błędna. Magazyny rezerw materiałowych były przecież wcześniej wyczyszczone z wszelkich zapasów. Minister Zdrowia nie dał się przynajmniej namówić na uczestnictwo w ośmieszającym władze show z przywitaniem największego samolotu świata. To, że PEMM z liczną ekipą witał samolot, który przywiózł sprzęt (do tego jak się okazało bez odpowiednich atestów) świadczy, że rządzą nami ludzie, którzy nie mają ani kompetencji ani minimalnej inteligencji. Takie powitanie w każdym cywilizowanym kraju uznane byłoby za pośmiewisko i kompromitację. Ale nie w Polsce opanowanej przez śmieszny gang.

Reklama

Wróćmy jednak do faktów związanych z MZ i dzielnym nowym "ewangelistą Łukaszem". Dwa trefne zakupy miały zapewne zupełnie inne scenariusze. Pierwszy ze znanym już w całej Polsce instruktorem narciarstwa Łukaszem G. znanym w Zakopanem pod ksywką Guma. Trochę ciekawych materiałów na temat sprawy z interesem życia Gumy jest w artykule Polityki "Kto wciągnął Gumę" (nr 23 z 3 czerwca). 

Guma sam by czegoś takiego nie wymyślił - mówi jego znajomy. - Ktoś się nim posłużył. Miał zarobić kupę kasy, połakomił się. Nie przewidział, co się może zdarzyć, jeśli coś się nie powiedzie. Większość naszych wspólnych znajomych twierdzi, że Łukasz dał się w to po prostu wciągnąć. Ktoś szukał kontaktów w ministerstwie i trafił na niego. (...) Ludzie znający G. są niemal przekonani, że był on tylko częścią planu - pośrednikiem, słupem - który w pewnym momencie się posypał. I że nie był tego planu autorem.

Łańcuch pośredników był chyba długi. Ale jak wiadomo czym dłuższy łańcuch, tym większa musi być sumaryczna marża. I taka była. Ale Ministerstwo czekało chyba na tych diabłów, od których można coś kupić. I możliwe, że ani Państwo Szumowscy, ani nawet nikt z Ministerstwa na tym skandalicznym zakupie nie zarobił. Ważnym słowem w tym tekście jest słowo kontakt. Można je określić inaczej przez słowo dojście. Kontakty czy dojścia mogą mieć tylko ludzie zaufani. Tak więc brat "ewangelisty Łukasza" nie miał skrupułów w przekazaniu kontaktów. Kolejni urzędnicy myśleli zapewne tak. Zgłasza się znajomy ministra, trzeba mu pomóc, bo w ten sposób zapunktujemy u szefa. Czy szef w tej grze uczestniczy czynnie, nie wiemy, ale pytać nie wypada. Nikt tej transakcji przecież nie jest w stanie namierzyć (w tym przypadku się pomylili). Charakterystyczne, że transakcją przez cały czas interesuje się brat ministra. Jego świadczące o poufałości z "Gumą" SMS-y udało dziennikarzom śledczym namierzyć. Nie sądzę, aby był w zmowie. Chciał tylko może mieć satysfakcję, że pomógł znajomkom. Może na coś liczył, a może nie. Ponieważ ani prokuratura, ani sąd nie zajmie się tą sprawą, to może o innych elementach zmowy już nigdy się nie dowiemy. Ale co tam marne pięć milionów złotych. To przecież tylko garstka pieniędzy w stosunku do setek milionów czy miliardów. Jaki wniosek z tej sprawy? Urzędy są przeżarte układami (przypominam, że układ to słowo wytrych wymyślone przez prezesa nad prezesami). Ale istnieje charakterystyczna dla grup zorganizowanej przestępczości zmowa milczenia. I to na razie funkcjonuje.

Inna transakcja budzi już nie tylko niesmak, ale według mnie powinna zaowocować kiedyś solidnymi wyrokami. Znaleziono lepszą grupę diabłów. Zamówienie na 200-250 mln zł. Przebitka już nie tak duża, bo tylko 100 może 150 proc. No to już musiało być chyba mocne "dojście". Tłumaczenie oczywiście stałe: byliśmy pod ścianą, opozycja konfabuluje, atakuje ministra i jego rodzinę itp., itd. Biedna męczeńska rodzina. Pokrzywdzony i brat, a szczególnie żona. A na serio, jak się dała ewangeliście wkręcić w interesy, to jej ryzyko i tyle.

Przepisywanie majątku na współmałżonka czemuś miało służyć. Rozumiem, jeszcze, że przepisania akcji czy udziałów spółek można było jakoś uzasadnić chociaż można było sprzedać i na czysto wejść w politykę. Ale majątek osobisty?  Brak chęci pokazania kim się jest naprawdę, to już sprawa tzw. moralności. Pokazowa ustawa o ujawnieniu majątków rodzin polityków (uchwalona jako rzekomy objaw transparentności zorganizowanej grupy po "aferze Morawieckiego") ugrzęzła  zgodnie z planem w Trybunale mgr Przyłębskiej. Pani mgr jest bardzo zajęta w urządzaniu bankietów dla Głowy i jego przybocznych. Na marginesie jest w branży kucharskiej bardzo zdolna. Była "cienkim" sędzią, ale "zamiatać pod dywan" i ponoć gotować potrafi. Dziennikarze śledczy i parlamentarzyści opozycji nie zamierzają odpuścić. Oczywiście króluje tu wredna "Gazeta Wyborcza", której przewodzi przecież zdrajca Michnik.

Gdybym chciał tu dokładnie rozwinąć wątek kupna respiratorów, to musiałaby powstać gruba księga. Zacznę jednak od ostatnich doniesień "Wyborczej". 

"Respiratory widmo od agenta SB- Komu resort Szumowskiego przelał 160 mln złotych". Zacznę od zaliczki, która nie istniała w żadnej umowie (pytanie czy śledczy opozycji dotrą do wszystkich dokumentów). Z tego co się zorientowałem, to nie ma w nich nawet słowa o karach umownych. Zleceniodawcy twierdzą, że jak umowa nie będzie dotrzymana, to Zleceniobiorca zwróci przekazane środki. Pytanie tylko czy o to chodziło, żeby respiratory otrzymać w czerwcu, lipcu czy sierpniu? Czy cena z wielką przebitką miała być zachętą dla pośredników, aby się sprężali? Kim jest Andrzej Izdebski, można sobie w internecie poczytać. Jakie szemrane robił interesy też. Ale dla MZ był kolejnym kryształem prześwietlonym przez służby. Według młodego wiceministra Janusza Cieszyńskiego Izdebski "po prostu się zgłosił". Ostatnie tłumaczenie, które słyszałem od chyba rzecznika MZ było takie, że uczestnicząc w zbiorowym zamówieniu unijnym też trzeba było wnieść przedpłatę w pełnej wysokości. No tak wiarygodność Unii i dziwnej minifirmy z Lublina jest prawie identyczna. To powiem co dla mnie jest oczywiste. Pan Izdebski się zgłosił, bo jakiś układ w tym ministerstwie działał. Czy działał w nim sam minister, raczej wątpię. Minister chyba tylko nie dopilnował swoich podwładnych. Ale cóż on może bidulek zrobić działając w układzie polityczno-towarzyskim. Gdyby się przyznał, że pilnował bardziej kontaktów z prezesem, a nie ministerstwa, to i tak musiałby ponieść odpowiedzialność. Tak przy okazji to ponoć MEŁSz jest w bardzo zażyłych stosunkach z prezesem. Ponoć głównie rozmawiają o boksie, którego minister jest fanem i amatorsko trenuje.  Główny układ nie może go odwołać za brak nadzoru w ministerstwie, bo przecież kampania wyborcza. Tak więc żadne dymisje czy komisje ewangeliście nie grożą. Bronili go tak zawzięcie, że odwrócili się tyłem do posłanki Nowackiej, która wygłaszała "akt oskarżenia" w Sejmie, a później sam prezes wzniósł znany wszystkim okrzyk o "Chamskiej Hołocie". Wspierała go reszta układu, w tym wicepremier od kultury (sam wzorzec kultury). Jedna tylko wrażliwa niewiasta nie usłyszała okrzyków, bo były bardzo ciche. Później były podziękowania za bohaterską walkę z pandemią, kwiaty i mnóstwo wazeliny wylewanej przez czołowe postacie partii rządzącej. 

Jeszcze trochę o innych wyczynach biznesowych MEŁSz. W "Polityce" z dnia 20.05 znalazłem artykuł Piotra Pytlakowskiego "Dziwne znajomości ministra Szumowskiego".

Łączy ich sport. Ale bardziej pieniądze. Oto historia dziwnej relacji między profesorem nauk medycznych, kardiologiem Łukaszem Szumowskim i byłym piłkarzem trzecioligowym Danielem O.

Daniel O. to też sztukmistrz nie z Anina, tylko z Suwałk. W sposób naturalny musieli się przyciągać. Wspólnie zamierzali budować klinikę kardiologiczną w Bielsku Podlaskim. Co z tego wyszło? Warto przeczytać.

Reklama

Podsumowanie: prof. Łukasz Szumowski to świetny przedstawiciel swojego ugrupowania. Niby tylko z "wyższej półki". Nie wykazywał pisowskiej agresji i tym sobie mógł zaskarbiać życzliwość przeciętnego Polaka (i te podkrążone oczy). Członek dziwnych elitarnych niby-stowarzyszeń katolickich. Bokser (jakie to męskie), narciarz i sportowiec. Osobisty przyjaciel zarówno Morawieckiego, jak i Dudy. Głowa chyba też jest nim zachwycony. Ale ta mania bycia kimś więcej niż się jest, chyba go zgubiła. Po wyborach jego losy jednak są niepewne.

Na koniec zacytuję jeszcze fragmenty tekstów wygłaszanych ostatnio przez drugiego "ewangelistę z Jasnej" Góry czyli PEMM.  Pprzepraszam, jeżeli nie będą to cytaty dosłowne.

"Niech żyje Polska. Może wszyscy zaczną wznosić takie okrzyki. Również opozycja. Nie im taki okrzyk nie przejdzie zapewne przez gardła". I w odpowiedzi, która nie dotrze do tego notorycznego kłamcy, z zakrzywionym wzrokiem mogę powiedzieć, że towarzystwo premiera nie skłoni nikogo z szanujących się ludzi do wspólnych z nim okrzyków. Jeszcze niedawno ten krzykacz był doradcą poprzednich rządów, w tekstach mówionych w knajackim języku oceniał "lud pracujący miast i wsi". Teraz odnosi się do dawnych kolegów oraz ludzi, którzy sprzeciwiają się ZGP  urągliwymi tekstami. Też wierny syn Kościoła, mamony i zakłamania.

Tekst napisany na podstawie źródeł prasowych. Bogaty wybór źródeł (poniżej) i osobistych obserwacji. Może moje przemyślenia komuś pomogą w dniach 28 czerwca i 12 lipca br.

1. Tygodnik Powszechny nr 15 z 12 kwietnia - artykuł Małgorzaty Soleckiej - Sztukmistrz z Anina.

2. Tyg. Polityka nr 21 z 20.05.- artykuł Piotra Pytlakowskiego - Sparingpartner. Łączy ich sport. Ale bardziej pieniądze.

3. Tyg. Polityka nr 22 z z 27.05.- felieton Jerzego Baczyńskiego - Za zasłoną

4. Tyg. Polityka nr 23 z 03.06. - artykuł Mariusza Siepioło - Kto wciągnął Gumę

5. Tyg. Przegląd nr 25 z 15.06 - artykuł Marka Czarkowskiego - Męczeństwo Braci Szumowskich- tylko głupi by się nie schylił po środki unijne.

6. G. Wyborcza z 23.05. - artykuł Judyty Watoły - Nowe przekręty Szumowskich

7. G. Wyborcza z 22.05 - artykuł Judyty Watoły i Wojciecha Czuchnowskiego-  "Ewangelista" Łukasz Szumowski atakuje "Wyborczą"

8. G. Wyborcza z 24.05. - artykuł Janusza Brzuszkiewicza i Wojciecha Czuchnowskiego - "Respiratory widmo od agenta SB- komu resort Szumowskiego przelał 160 mln zł"

9. Szereg innych artykułów z prasy z ostatnich 2 m-cy

10. Dane z Wikipedii.

11. Obserwacje własne z Anina.

O autorze

Stanisław Giżycki - od wielu lat związany z turystyką i ekologią. Założyciel stowarzyszenia "Ekomena" działającego w Ostrołęce i regionie, przewodnik górski, były pracownik państwowych służb ochrony środowiska, obecnie na emeryturze.

Więcej felietonów w dziale "Mało obiektywnie"

Wyświetleń: 10659 komentarze: -
18:59, 24.06.2020r. Drukuj