sobota, 27 kwietnia 2024 r., imieniny Teofila, Zyty, Żywisława

Reklama   |   Kontakt

Aktualności

Na osiedlu Łazek w Ostrołęce jest ulica Antoniego Spiro. Kim był ostatni ostrołęcki bernardyn?

We wtorek 17 listopada minęła kolejna rocznica śmierci ojca Antoniego Spiro. Duchowny po latach stał się patronem jednej z uliczek w Ostrołęce na osiedlu Łazek. Nie wszyscy jednak wiedzą cóż to za postać, jaka była historia tego kapłana-zakonnika i w jaki sposób swoje losy związał z naszym miastem.

Obszerną historię ostatniego ostrołęckiego bernardyna, zakonnika w klasztorze, przypomniano na łamach czasopisma "Dzwonek" z 8 sierpnia 1890 roku. Odnajdujemy tam wspomnienie pośmiertne o ojcu Antonim Spiro. Zainteresowanych zachęcamy do lektury. Artykuł autorstwa Krzysztofa Bulaka, nawiązujacy do historii bernardyna, ukazał się na stronie eDabrówka.

Reklama

Poniżej pełna treść artykułu:

Z Ostrołęki. Podajemy wam mili bracia według "Przeglądu Katolickiego" wiadomość, dla braku miejsca trochę opóźnioną o śmierci o. Antoniego Spiry - Bernardyna. Bolesna katastrofa nawiedziła w tych dniach całą okolicę ostrołęcką, a szczególniej samo miasto, gdyż d. 17 listopada zr., t. j. w niedzielę o godz. 12.00 w południe, podczas samego Podniesienia, w ubogiej celi zakonnej klasztoru bernardyńskiego, zmarł kapłan-zakonnik, ozdoba naszego dekanatu, ks. Antoni Spira.

Po naukach przybył do Ostrołęki

Śp. ks. Antoni ur. w 1829 r. w miasteczku Siewierzu, w księstwie niegdyś Siewierskiem, w diecezji Kieleckiej z Maryanny Dorusiewicz i Szymona, małżonków Spira, obywateli miejskich. Kształcił się pod okiem pobożnej matki, to też w nader młodym wieku, bo zaledwie lat 15 liczący, usłyszał powołanie Pańskie, i idąc za niem, powiedział za św. Piotrem: "Otośmy opuścili wszystko i poszliśmy za Tobą" (Mat., r. 19, w 20). Opuściwszy więc kochane gniazdko rodzinne, chłopiec przybiegł do furty klasztornej o. Bernardynów w Przyrowie, prosić, aby go też do tegoż zakonu przyjęto. I tu w r. 1846 odbył nowicjat, stąd wysłany został do Ostrołęki na naukę gramatyki. Z chlubnym świadectwem dobrego ucznia, udał się do Piotrkowa, na studia filozofii i teologii moralnej, które ukończył z wielką pociechą o. o. Bernardynów. Pobożny, pracowity, pokorny i nader zdolny r. 1853 został policzony w poczet kapłanów, otrzymawszy we Wrocławku z rąk ks. biskupa Marszewskiego święcenia, i już jako kapłana wysłano go do Warszawy na prawo i dogmatykę. Widziano w młodym słudze Bożym, prócz gorliwości, szczególny dar wymowy; więc po skończeniu nauk, chcąc w nim wzniecić tem gorętszy ogień kaznodziejski, zaproponowano ks. Antoniemu ambonę warszawską lub skempską, i tę ostatnią objął pokorny zakonnik, na której aż do r. 1803 chlubnie i z pożytkiem kazań. Władza zakonna oceniając tę wielce pożyteczną jego pracę, nadała ks. Antoniemu tytuł: contionator perpetuus - usque ad mortem, co i dzisiaj można wyczytać w Skempem, na jednej z tablic w ścianie korytarza. Tegoż roku kaznodzieja przez zgromadzenie zakonne, które po raz ostatni żegnało swe zacisze klasztorne w Ostrołęce, jednozgodnie wybrany został na rektora tegoż klasztoru, w którym pozostał aż do śmierci.

Reklama

Kapłan pełen miłości do Boga, wiary, Kościoła i ludzi

Śp. ks. Antoni był to kapłan rzeczywiście podług serca Bożego głębokiej wiary, miłości Boga i św. Kościoła. Z wiarą i miłością łączył nieposzlakowane życie. Nigdy źle o nikim nie mówił; przeciwnie, wady i usterki bliźnich umiał skrzętnie osłaniać płaszczem miłości bratniej. Pokora głęboka, słodycz anielska, uprzejmość w obejściu, miłosierdzie względem biednych - to drogie perły, błyszczące na szacie ubogiego życia ks. Antoniego. W konfesjonale niestrudzony, na ambonie gorliwy, przy ołtarzu pobożny, a przy łożu chorych pełen zaparcia i litości. Przy tym jako zakonnik ukochał swój habit, który nosił, dopóki w trumnie w nim nie spoczął; a z habitem w parze szło i św. ubóstwo; ubóstwo w celi, ubóstwo w ubraniu, ubóstwo wszędzie i zawsze... To też wzniosłe te przymioty zjednały ks. Antoniem i powszechną miłość, szacunek i poważanie, nie tylko wśród braci kapłanów, ale i wśród wiernych, nie tylko w mieście, ale i wśród innych wyznań chrześcijańskich, a nawet i żydów. Imię jego znane było wszystkim, naw et małe dzieci powtarzały: "idzie ks. kaznodzieja Antoni!" Kochany i szanowany przez wszystkich, szczególniejszym był przyjacielem młodych kapłanów. Tam u niego, prócz gościnnego przyjęcia, znalazłeś w każdej porze serce otwarte, on cię w smutku pocieszył, łzy ci obtarł, w nieszczęściu pomógł, w zmartwieniu i w wątpliwości zdrową radą zasilił, twe wady po ojcowsku zganił, sprostował i dobrą drogę wskazał, w nim krótko mówiąc, miałeś wszystko: ojca, brata, przyjaciela, sąsiada i kolegę.

Reklama

Klasztorne dzwony oznajmiły śmierć zakonnika

Nic też dziwnego, że kiedy głos żałobny jęknął z wieżycy klasztornej, zwiastujący śmierć kapłana-zakonnika (a było to podczas Podniesienia, kiedy miejscowy ks. wikariusz sprawował niekrwawą Ofiarę), powstał płacz wielki, nieutulony wśród łkań ludu wiernego, bo jakkolwiek śp. ks. Antoni chorował od kilku miesięcy na raka, jak utrzymywali lekarze, jednak prawie ciągle chodził i nikt nie przypuszczał, aby tak prędko dobiegł mety swego tu pielgrzymowania. Użyto całej sztuki lekarskiej, miejscowi bowiem lekarze z całym poświęceniem nieśli usługi swe choremu, lecz wszystko to okazało się bezskutecznym, a powtórny atak przerwał ostatnią nić życia. Na dzień czy dwa dni przedtem, wierny sługa Boży odbył św. spowiedź i przyjął św. Sakramenta na drogę wieczności.

Pogrzeb śp. Antoniego odbył się 21 listopada t j. we czwartek. w wigilią pogrzebu przybyło 17 kapłanów dekanalnych, aby z ubogiej celi wynieść ciało swego brata-kapłana. Uroczysta była to chwila, nader rzewna i przejmująca. Czterech młodych kapłanów, wśród łkania i płaczu kilkutysięcznego ludu i uroczysto-żałobnego: Miserere inei Deus, j nieśli na swych barkach zwłoki ostatniego Bernardyna w tym klasztorze, a postępując procesjonalnie przez korytarze, złożyli je na katafalku, który życzliwe miasto ozdobnie ubrało dla swego duchownego nauczyciela i przewodnika. Tu odśpiewano nieszpory Pro defunctis, a proboszcz z Troszyna, ks. Marcinowski, miał mowę. Na drugi dzień po po odśpiewaniu Officium defunctorum, ks. Krężelski dziekan miejscowy, odprawił Mszę św. główną, a ks. Bauer miał drugą mowę. Nastąpiła chwila rozdzierająca serce: śpiewano Libera na głosy, potem barki kapłańskie wzięły na się drogie wszystkim zwłoki, tłumy ludu, niosącego setki świec w ręku, szły w głębokiej zadumie, wśród płaczu i głębokich westchnień, a z ust kapłańskich unosił się do niebieskiego Syjonu, ów hymn cudny Benedictus!

Reklama

Ciało ojca Sporo spoczęło na cmentarzu parafialnym

Nareszcie stanęliśmy na wspólnej nam wszystkim sypialni - na cmentarzu za miastem, nad grobem, wymurowanym przez życzliwą rękę, bo nic się nie zostało po ś. p. ks. Antonim. Tu przemówił słowa pożegnalne ks. J. Biały, wzruszony do głębi i z bijącym sercem od żalu, i nastała grobowa cisza, sześć tysięcy ludu różnych stanów i wyznań, spoglądało smutnie to na trumnę, to na mówcę, który przejęty j sam żywym uczuciem żalu, w krótkich słowach skreślił obraz życia zmarłego kapłana, wywodząc z tego obrazu nauki ku pociesze i zbudowaniu słuchaczów. Nareszcie mówca przedstawił ks. Antoniego, jako wzór dla żyjących kapłanów pod każdym i względem i pożegnał go imieniem wszystkich i od wszystkich. I spuszczono drogie zwłoki ks. Antoniego do grobu, a z tysiącznych piersi wyrwał się głos żalu i rzewne pożegnanie: "Ach, ojcze, pozostawiasz nas sierotami!" to znów: "Żegnaj nam, drogi przyjacielu, zacny kapłanie!" W powietrzu zaś unosiło się coraz wyżej i rzewniej Requiescat in pace! Salve Regina! Amen. Ks. W. Z."

Fot. archiwum Kronika OTN

Wyświetleń: 2701 komentarze: -
01:20, 29.11.2020r. Drukuj