piątek, 26 kwietnia 2024 r., imieniny Marzeny, Klaudiusza, Marceliny

Reklama   |   Kontakt

Aktualności

Rozmowa z Dariuszem Garlińskim. Pracuje w służbie więziennej od ponad 20 lat (wideo)

Major Dariusz Garliński pracuje w służbie więziennej od ponad 20 lat. Mówi, od czego zależy efektywność programów resocjalizacyjnych. Wymienia sposoby na równowagę między pracą a życiem prywatnym. Zdradza też, jak przebiegała pandemia w więzieniu.

Dariusz Garliński obecnie jest zastępcą dyrektora Aresztu Śledczego w Warszawie - Białołęce. Wcześniej pracował jako zastępca dyrektora Zakładu Karnego w Przytułach Starych. Do służby więziennej wstąpił w 1998 roku. Rozpoczął od Aresztu Śledczego w Ostrołęce, gdzie pracował w dziale ochrony i w dziale penitencjarnym.

Rozmawia Katarzyna Suska

K.S Jakie ma pan relacje z więźniami?

D.G Zaczynamy znajomość od dystansu i budujemy zaufanie. Zależy nam, żeby więźniowie mieli pewność, że jak mówimy, tak będzie.

K.S Czy to zaufanie jest obustronne?

D.G W pewnych obszarach konieczne jest zaufanie również z naszej strony. Poziom zaufania do osadzonych przebywających tylko w areszcie jest inny niż do skierowanych do zatrudnienia na zewnątrz albo na przepustkę, (kiedy zaczynamy trochę mocniej oddziaływać). Osadzeni chodzą do pracy - w Przytułach przed pandemią ponad 100 osób codziennie wychodziło do pracy poza teren zakładu karnego. Były takie sytuacje, że nie wracali. Pracowali w Zakładach Mięsnych, w prywatnych firmach. Mówi się, że praca to podstawowe narzędzie resocjalizacji. Praca była odpłatna, więc mogli przekazywać rodzinom pieniądze. W pierwszej kolejności kieruje się do pracy osoby, które mają zadłużenie alimentacyjne.

K.S Jak wygląda typowy dzień w pana pracy?

D.G Obecnie mam przyjemność pracować w największym zakładzie w Polsce. Praca w Warszawie i praca w Przytułach to kompletnie inne doświadczenia. To są inne zakłady, inna specyfika, inne przyzwyczajenia. Dzień wyglądał inaczej w zależności od stanowiska, na którym byłem. Na początku, w 1998 roku, byłem strażnikiem i kazali mi pilnować więźniów. Przebywałem na wieży z karabinem. Inaczej było, gdy pracowałem jako zastępca dyrektora tego zakładu. Jeszcze inna jest praca na stanowisku zastępcy dyrektora w Warszawie. Praca w zarządzie to bardzo dobre doświadczenie. Muszę to powiedzieć z satysfakcją. Choć nieczęsto, w obu zakładach zdarzają się przypadki bardzo trudne, odporne na jakąkolwiek argumentację, zafiksowane na pewnych działaniach. Resocjalizacja pochłania dużo energii. Jeden dzień do drugiego jest całkowicie niepodobny. To praca z żywymi organizmami, nie maszynami. Mogą pojawić się małe problemy, ale może zdarzyć się też pobicie. Jest wiele zmiennych. Nie ma monotonii, powtarzalności, co bardzo lubię w tej pracy. Jest mnóstwo ludzi. Każdy ma jakieś swoje przemyślenia, swoje sprawy. Zdarzają się także ze strony więźniów próby manipulacji czy wywierania nacisku dla osiągnięcia własnych celów. Wykorzystują do tego także media społecznościowe, gdzie przekazując półprawdy, bądź całkiem fałszywe informacje podejmują próby dyskredytacji nas jako funkcjonariuszy publicznych. Zapominają, że to nie my wyrządziliśmy krzywdę społeczeństwu popełniając różne przestępstwa. W tym zawodzie pojęcie "grubej skóry" jest bardzo realne i nieodłączne.

Reklama

K.S Czy nieprzewidywalność nie wywołuje strachu?

D.G Bywały trudne i niebezpieczne sytuacje. Jesteśmy szkoleni, aby odpowiednio reagować. W nagłych, groźnych sytuacjach strach nie może nas ograniczać. Największe obawy były związane z pandemią. Pojawiało się pytanie, co będzie, jak Covid tam się pojawi. Wszyscy wiedzieliśmy, że to się wydarzy. Baliśmy się, że nie będzie komu pracować. Na szczęście szybko i odpowiednio reagowaliśmy. Ograniczaliśmy ruch, zamykaliśmy skazanych, bo przecież nie wszyscy na co dzień są zamknięci w celach. Podczas pandemii ograniczyliśmy wszystko do minimum.

K.S Czy ograniczenia utrudniły resocjalizację?

D.G To była bardzo trudna sytuacja. Wcześniej skazani pracowali na zewnątrz, korzystali z przepustek, czy byli w zakładzie typu półotwartego. Z dnia na dzień pozbawiliśmy ich możliwości wychodzenia. Oni musieli sobie z tym poradzić. Ciężko pracowaliśmy, żeby unikać tych skutków ich frustracji. Ryzyko związane z rozprzestrzenianiem Covid było tak duże, że absolutnie nie mogliśmy sobie pozwolić na brak ograniczeń. Na początku wszyscy bali się pandemii. Więźniowie pozwolili nam, żebyśmy wszystkie zadania przeprowadzili spokojnie, bez żadnych napięć i interwencji.

K.S Jakie metody resocjalizacji są panu znane?

D.G Plan resocjalizacji jest nakreślony z góry. Praca to najważniejsza sprawa. Poza tym są też oddziały terapeutyczne, gdzie przebywają alkoholicy i narkomani. (W Przytułach nie ma takiego oddziału). Wychowawcy są szkoleni z prowadzenia oddziaływań, czyli programów resocjalizacyjnych. Pracują z nimi pod kątem agresji i uzależnień. Pracują ze sprawcami przestępstw seksualnych, z osobami, które znęcają się nad rodzinami. Wychowawcy są szkoleni do tego, żeby pracować z gotowymi, opracowanymi, zatwierdzonymi przez zarząd służby więziennej programami. To są dobre programy, ale ich efektywność w głównej mierze zależy od prowadzących. Różne osoby mogą przeprowadzić ten sam program z różnym skutkiem. Można po prostu podpisać listę obecności, albo rzeczywiście się zaangażować. Osobiście dzielę wychowawców na dwie kategorie. Pierwsza to urzędnicy, druga to pedagodzy, którzy chcą pracować z ludźmi i im prowadzenie tych oddziaływań przychodzi łatwiej. W Przytułach Starych budowaliśmy dział wychowawców, którego byłem kierownikiem. Dobrze zaobserwowałem, jak to wygląda.

K.S Wybrał Pan ten zawód, żeby spełnić się jako pedagog?

D.G Wybrałem go, ponieważ zawsze mnie interesowało, co jest za tym murem. Mieszkałem w Ostrołęce i codziennie, jak jeździłem na treningi piłki nożnej do Wojciechowic, przejeżdżałem obok aresztu. Areszt w Ostrołęce miał wielki mur i za nim nic nie było widać. Poza tym, kiedy byłem w wojsku w Kętrzynie, ze mną w pokoju było dużo kolegów, których rodzice pracują w zakładzie. Oni różne opowieści tam przekazywali. Były śmieszne, dramatyczne. Ale to były dla mnie tak ciekawe opowieści, że pomyślałem, ze chciałbym sam się przekonać, czy tak się rzeczywiście dzieje, jak to wygląda naprawdę.

K.S Jakie osoby mają predyspozycje do pracy w zakładzie?

D.G Jest kilka ważnych cech, które są pożądane. Na pewno umiejętność pracy w zespole. Na pewno poczucie empatii do drugiego człowieka. Umiejętność podporządkowania się regułom, zasadom pewnym. Jest to formacja mundurowa. Są przełożeni. Jest wprowadzony sznyt wojskowy. Trzeba się z tym dobrze czuć. Indywidualiści, którzy kwestionują wydane polecenia, będą się męczyli w takiej pracy. Osoby, które boją się ludzi, są zamknięte, będą miały ciężko.

K.S Czy można powiedzieć, że to praca bardziej dla ekstrawertyków niż introwertyków?

D.G Oba typy mogą sobie dobrze radzić. Cechy, które wymieniłem, niekoniecznie są przyporządkowane do tych kategorii. Ważniejsze jest, czy ktoś w ogóle lubi ludzi, wierzy w ludzi. Nigdy nie rozczarowałem się tyle razy, co w więzieniu. W żadnym innym miejscu nie spotkałem tylu ludzi, którym zaufałem i którzy mnie zawiedli. Może to nie były takie zawody jak w życiu prywatnym, gdzie tych rozczarowań jest zdecydowanie mniej, natomiast, jak już się zdarzy, to jest poważna skala. W pracy bywały małe zawody - ktoś obiecuje, że jak puścimy go do pracy, to on nie będzie pił, a on wraca po alkoholu i przeprasza. Więzień poprosi o coś, w zaufaniu się mu na to pozwoli, a on zawiedzie. Zdarzały się też poważniejsze sytuacje. Ktoś, zamiast pracować, uciekł.

Reklama

K.S Wspomniał Pan o rozczarowaniach, a jakie pozytywne przemiany więźniów najbardziej Pan zapamiętał?

D.G Największą przemianą był człowiek z Ostrołęki, który odbywał wieloletnią karę pozbawienia wolności za różne przestępstwa. Był bardzo niegrzeczny i krnąbrny. Po wielu latach pobytu w więzieniu normalnie zafunkcjonował na wolności. Kiedy wychodził z więzienia, musieliśmy przekazać mu nowe ubrania, bo te, które miał, w ogóle się nie nadawały, żeby stąd wyjść. One były z innej epoki.

K.S Odnalazł się w poza więziennej rzeczywistości?

D.G Tak. Jego bliscy mu pomogli. Ta pomoc jest nieodzownym elementem. Bardzo trudno jest wrócić bez pomocy.

K.S Czy osoba po wyściu z więzienia może utrzymywać relację z pracownikami?

D.G To są sprawy bardzo trudne. Jeżeli wchodzi się na taki obszar, trzeba być człowiekiem bardzo odpowiedzialnym, bardzo pewnym siebie i tego, co się robi. Ja nie polecam. Kiedy pracowaliśmy z osadzonymi, uznawaliśmy, że mamy kontakty służbowe, które kończą się w momencie, kiedy ktoś opuszcza zakład karny. W Polsce są też przypadki, że takie przyjaźnie powstają już w trakcie odbywania kary, co jest oczywiście przestępstwem. Nie można tak robić. To grozi wykluczeniem ze służby.

K.S Czasem zdarza się, że np. strażnik zakocha się w więźniarce?

D.G W Przytułach nie mieliśmy takiego zdarzenia. Natomiast w Polsce penitencjarnej niestety takie sytuacje się zdarzały. To nie jest miejsce, czas i pora na to, żeby w takie relacje wchodzić. Zdarzają się romanse, które są nieprofesjonalne. Złe. Trzeba je potępić, bo to nie jest ten czas. Można równie dobrze sobie życie układać z osobami, które akurat nie przebywają w więzieniu. Jak idzie się z odpowiednim podejściem do pracy, to nie dopuści się do przekroczenia granic. Ograniczy się relacje, zanim wystąpią jakiekolwiek skutki manipulacji. W tej pracy trzeba być roztropnym człowiekiem. Przecież nie trzeba się zakochać, żeby popełnić błąd. Można podać komuś kawę, czy wyświadczyć inną przysługę. Potem może to mieć bardzo poważne skutki. Osadzony mógłby mnie prosić, żebym np. dał list jego żonie, bo coś się u niego w domu zadziało, jest jakiś bardzo poważny problem, np. ma chore dzieci. Ja się zgodzę i pojadę tam, bo zechcę mu zrobić przysługę. Później on może chcieć ode mnie dużo innych rzeczy. I ja się nie będę mógł wycofać, bo im dalej zabrnę w tę sytuację, tym trudniej będzie mi z niej wyjść.

K.S Aby nie skracać dystansu, funkcjonariusze nie mogą stosować grypsów?

D.G My ten język znamy. W zakresie potrzebnym do pracy musimy go znać. Kodeks zabrania używania tego języka. Natomiast funkcjonuje i trzeba wiedzieć, co ten człowiek ma na myśli, bo czasami trudno jest im się wysłowić. Może jest to dziwne, ale zdarzali się ludzie, którzy byli w zakładzie i nie potrafili pisać. My dorosłych uczyliśmy pisać.

K.S Resocjalizacja połączona z koniecznością edukacji podstawowej może być wyjątkowo trudna?

D.G Więzienie to skupisko wielu osób, które popełniły przestępstwa. Wszyscy zrobili jakieś złe rzeczy. Zmiana ich jest bardzo trudna. Nawet dyskusja o resocjalizacji jest trudna. Bo często ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że więzienie to nie jest fabryka, gdzie się produkuje np. telewizory. I na tysiąc wyprodukowanych telewizorów jest np. jeden wadliwy.

K.S Tutaj statystyki nie są najważniejsze.

D.G Akurat te nie są. Jeśli przyjdzie tysiąc więźniów, a jeden już nie wróci do więzienia, szczególnie recydywista, to jest już sukces. Resocjalizacja nie wygląda tak, że za pomocą czarodziejskiej różdżki ich zmieniamy. Jest bardzo dużo różnych czynników, które wpływają na to, że człowiek już nie wróci do więzienia. Oczywiste jest, że większe prawdopodobieństwo niepowrotu do więzienia mają osoby, które po raz pierwszy tam trafiły. Dużo większe jest ryzyko, że trafią tam osoby, które są już po raz kolejny. Często jest tak, że więzienie staje się pierwszym środowiskiem. Jak wychodzą na wolność, to znajdują się w obcym świecie. A ich świat to jest właśnie więzienie. À propos związków z funkcjonariuszami, wiele lat temu był taki pan, którego nie zapomnę. Ja dopiero zacząłem pracować, a on powiedział do mnie: "pana nie było, ja tutaj byłem, pan pójdzie na emeryturę, ja tu dalej będę siedział".

K.S To był jego dom.

D.G Na tamten czas. Ale uzyskałem informację, że teraz gdzieś mieszka w Polsce i tworzy związek z panią psycholog. Nie wiem, czy to jest prawdziwa informacja.

K.S Mam nadzieję, że jest to rzeczywista przemiana, a nie przykład wysublimowanej manipulacji, której wyjątkowa umiejętność może być związana z zaburzeniami osobowości.

D.G Rozmawiałem z terapeutami z ośrodka terapeutycznego dla uzależnionych od alkoholu w Warszawie. Oni opowiadali mi historię człowieka, który był okropnym złodziejem, przestępcą, bandytą. W zakładach karnych odbywają się komisje. Ten człowiek swoim odgryzionym palcem na posiedzeniu rzucał w komisję. W pewnym momencie uznał, że spróbuje pójść na terapię. Po terapii opieką objęła go wspólnota anonimowych alkoholików. Był tam motyw kobiety, która się nim zainteresowała. I postanowiła z nim spróbować. Wszyscy jej odradzali wtedy, mówili, że to jest bandyta, popełniał poważne przestępstwa. Ona z nim spróbowała. Osiedli gdzieś na południu Polski, w jakimś miejscu, gdzie nikt nie dojeżdża. On ma kontakt ze środowiskiem anonimowych alkoholików cały czas. Żyją biednie, ale prawo. To przykład na to, że szansę na zmianę życia mają nawet osoby z zaburzeniami osobowości. Bez wiary w ludzi nie da się pracować. Nie wiem, czy się da żyć.

K.S Czy ta praca pochłania dużo energii?

D.G Kiedyś dostałem radę, aby kiedy wracam z pracy, wyznaczyć sobie punkt np. jakiś budynek, po którego minięciu, o pracy już w tym dniu nie będę myślał. Każdy musi wypracować sobie jakąś równowagę. Ja mam motocykle. Mam siłownie. W pracy dobrze jest pracować na 100 procent, ale po pracy warto mieć swój świat.

K.S Osoby z wyrokami także mają swoje zainteresowania?

D.G W zespole muzycznym Przytuły Boys był morderca. Jeździł na koncerty na zewnątrz. Nie słyszałem, żeby ten człowiek po odbyciu kary, wrócił do więzienia. Zanim zacząłem tam pracę nie wiedziałem, że jest to tak bardzo zróżnicowane środowisko - są poeci, muzycy, architekci, geodeci, prawnicy, przedsiębiorcy, złodzieje, rzezimieszki…

 

Wyświetleń: 13290 komentarze: -
10:47, 23.07.2022r. Drukuj