sobota, 27 kwietnia 2024 r., imieniny Teofila, Zyty, Żywisława

Reklama   |   Kontakt

Aktualności

Pisze historie zmarłych. "Wszystko zaczęło się od praprababci Scholastyki, po której odziedziczyłam imię" (rozmowa)

Marta miała mieć na imię Scholastyka, po praprababce. Mama sprzeciwiła się jednak ojcu i imię po zmarłej seniorce rodu wpisano jej jako drugie. Nietuzinkowe imię stało się jednak impulsem do zgłębienia historii praprababki w starych księgach, metrykach i aktach... Później przyszedł czas na innych zmarłych. 

Gdy stajemy nad grobami naszych bliskich, dziadów i pradziadów, dalekich krewnych, palimy im światełka pamięci, przynosimy kwiaty, wspominamy. Czasami odkrywamy, że tak naprawdę niewiele o nich wiemy, a bywa, że zupełnie nie znamy historii czy losów naszych przodków. Niewielu spośród nas zada pytania - kim był ten czy inny zmarły, jak żył, jak potoczyły się jego  losy? 

Reklama

Są wśród nas tacy, którzy stając w obliczu wieczności, zaczną zadawać pytania dotyczące przodków, szukać starych zdjęć w rodzinnych albumach, słuchać opowieści krewnych i odtwarzać ich dzieje. W dalszych krokach szukamy informacji w internecie, w wyszukiwarkach, w starych księgach i aktach, w archiwach i w ten sposób, zupełnie niepostrzeżenie, wkraczamy na ścieżkę genealogii. Taką drogę rozpoczęła Marta Wojciechowska, z którą rozmawiam o niezwykłej pasji.

Marta Wojciechowska ma 46 lat, mieszka i pracuje w Myszyńcu, prywatnie żona oraz matka szóstki dzieci - czterech synów i dwóch córek. Z rodzinnej miejscowości wyjechała tylko na czas nauki, najpierw było I Liceum Ogólnokształcące w Ostrołęce, później studia, które ukończyła na wydziale ochrony środowiska na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Wróciła na stare śmieci. Tu żyje i tu odkrywa dawne historie ludzi.

Katarzyna Zyśk: Jak zaczęła się twoja genealogiczna droga? Skąd pomysł, aby zgłębiać stare akta i szukać początków praprzodków?

Marta Wojciechowska: U mnie zaczęło się chyba od praprababci Scholastyki, po której odziedziczyłam imię oraz od jej sióstr, które pod koniec dziewiętnastego wieku wyszły za trzech braci Domuratów z parafii Wizna. Taką opowieść usłyszałam od mojego ojca. Zaintrygowała mnie ona do tego stopnia, że kiedy w 2005 roku pierwszy raz odwiedziłam łomżyńskie archiwum, bardzo zależało mi, aby Scholastykę odnaleźć. Znaleźliśmy wtedy Adama Domurata - męża Scholastyki, a właściwie jego akt chrztu i trzech jego braci znanych z opowieści taty oraz dwóch, o których istnieniu nie miał pojęcia. Poznaliśmy imiona i nazwiska praprapradziadków. I tak to zaczęło się na dobre… Wtedy genealogia była jeszcze analogowa, czyli trzeba było pojechać do archiwum i tam wertować stare akta. Wydawało mi się, że poradzę sobie z odczytaniem rosyjskojęzycznych akt, bo przecież uczyłam się tego języka w szkole. Łatwo nie było, ale już wtedy wpadłam w to na całego. Wiedziałam, że poszukiwanie dawnych historii stanie się częścią mojego życia. Już wtedy miałam rozrysowane drzewo genealogiczne, wraz z rodziną szukaliśmy głębiej i więcej. W tym czasie zaczęły też pojawiać się wyszukiwarki internetowe, więc było nieco łatwiej.

K. Z. W którym momencie tworzenie rodzinnego drzewa genealogicznego przerodziło się w coś większego, w poszukiwanie historii zmarłych nie tylko z własnej rodziny, ale też innych zmarłych, spoczywających między innymi na myszynieckiej nekropolii?

Marta Wojciechowska: To był rok 2011. Poznałam wtedy Waldemara Chorążewicza, który zajmuje się, można powiedzieć taką kurpiowską genealogią totalną. Początkowo była to znajomość internetowa, e-mailowa, dopiero znacznie później poznaliśmy się na żywo. Wtedy wiedziałam już, że dalszych pokoleń i korzeni mojej rodziny muszę szukać gdzieś indziej - w parafiach Wizna i Jedwabne, bo to stamtąd dziadkowie przeprowadzili się do Myszyńca. Jedwabne to była parafia mojej babci. Skoro wiedziałam już całkiem sporo o mojej rodzinie, to chciałam też zgłębić historię rodziny męża. I tu, podczas poszukiwań, natknęłam się na ciekawą historię. Gdy dotarłam do aktu ślubu dziadka mojego męża, okazało się, że jego rodzice zanotowani byli jako NN czyli nieznani, o nieustalonej tożsamości. To mnie niesamowicie zaciekawiło. Dziadkowie męża brali ślub w 1905 roku. Cokolwiek dowiedziałam się od teściowej, ale nawet ona nie wiedziała, że rodzice byli NN. Wtedy napisałam do pana Waldemara, który indeksował te akta. Jego dane widniały w tej pracy. Postanowiłam się odezwać i dopytać, jak to się stało, że rodzice dziadka męża byli nieznani. Historia okazała się niesamowita. Pan Waldemar wytłumaczył mi, że dziadek męża był dzieckiem z tak zwanego okna życia. W Warszawie była wówczas taka kołyska przy Instytucie Dziesiątka Jezus. Kobiety, które nie mogły zająć się swoim dzieckiem, zostawiały je w tej kołysce. Porzucone dzieci były chrzczone w parafii Świętego Krzyża. Wszystkie akta były tam spisane, a dzieci trafiały do sierocińca, a czasami do rodzin zastępczych na wychowanie lub były adoptowane. Ich losy były zróżnicowane. Dzieci te czasami szybko umierały, ale te, które przeżyły, przeważnie zdobywały jakiś ciekawy zawód. O to bardzo dbano, aby mogły sobie w życiu poradzić. Zazwyczaj nadawano im też ładne, nietuzinkowe nazwiska, aby przełamać złą passę, aby odwrócić los, który tak tragicznie się rozpoczął. Wybierano zatem nazwiska ładnie brzmiące, często nawiązujące do stanu szlacheckiego itp. Dziadek męża otrzymał imię Kazimierz a nazwisko Wojciechowski. Nazwiska miały tym dzieciom zrekompensować trudny początek. Po tej historii nawiązałam z panem Chorążewiczem korespondencję, dopytywałam o akta, o Myszyniec. Widziałam też, że on organizuje takie grupy indeksacyjne, czyli takie osoby, które spisują z dostępnych akt najważniejsze informacje o ludziach i wydarzeniach, które potem trafiają do internetowych wyszukiwarek, na przykład Geneteki czy naszej rodzimej  bazy- Projekt Kurpie, która istnieje od dwóch lat. Dodatkowo w sieci zaczęły pojawiać się również skany akt metrykalnych, po polsku lub po rosyjsku. Każdy mógł zajrzeć, poczytać, poszukać. Był rok 2015, ja byłam na urlopie macierzyńskim, gdy dowiedziałam się, że pan Waldemar ogłasza indeksowanie parafii Kolno. Z tej parafii pochodziła moja prababcia. I wtedy impuls, jakieś przedziwne poczucie, że to parafia moich przodków, że ja muszę się w to zaangażować. Powiedziałam: spróbuję, zobaczę i nie namyślałam się długo. Mimo obowiązków przy dzieciach, wieczorami a nawet nocami, indeksowałam. Zrobiłam to.

K. Z. Wtedy zaczęło się już poważne indeksowanie i praca genealogiczna. Ale czym w zasadzie jest to indeksowanie, jak wygląda taka praca?

Marta Wojciechowska: Dostajemy na przykład skany akt parafialnych po rocznikach. Zapisane są tam urodzenia, zgony, akty ślubów, chrzty. W tabeli Excel wpisujemy najważniejsze informacje i dane odczytane z akt czyli numer aktu, rok, osoby - imiona i nazwiska, rodziców, daty śmierci, urodzeń czy ślubów. Spisane dane są opatrzone imieniem i nazwiskiem lub pseudonimem indeksującego i wtedy trafiają one do dużych baz danych i wyszukiwarek. Ja zaczynałam od Geneteki, gdzie trafiły moje pierwsze indeksy. Muszę powiedzieć, że były to dla mnie ogromne emocje, gdy zobaczyłam swoje pierwsze indeksy. Od 2015 roku poważnie podeszłam do indeksowania. Proszę sobie wyobrazić, że pierwszy rocznik, który dostałam do zindeksowania, to był chyba 1823 albo 1822. Patrzę, patrzę, a tam są moi praprapradziadkowie. Nie zliczę teraz, ile już było tych prapokoleń wstecz, ale byli tam, zapisany był ich ślub. Pomyślałam, jeżeli tak się zdarzyło, to trzeba w tym kierunku iść. Otrzymałam chyba jakiś znak.

K. Z. Czy mąż i dzieci są wyrozumiali wobec Pani pasji? To przecież ciężka, żmudna praca, czasami zabierająca czas, który można poświęcić rodzinie?

Marta Wojciechowska: Moja rodzina wie, ile ta pasja dla mnie znaczy, zawsze są wyrozumiali i pomocni. Za to im bardzo dziękuję. Czasami myślę, że oni zaangażowali się w to podobnie jak ja. Gdy jest niedziela i mówię, że muszę zrobić na cmentarzu zdjęcia, bo mam już historię, ale brakuje tylko fotografii, to wybieramy się wspólnie na spacer. Szczególnie najmłodszy syn, który lubił gdzieś schować się za nagrobkiem i nie odzywać. Szukałam go wówczas i czasami, właściwie dzięki niemu, odnajdywałam mogiłę, która później stawała się obiektem moich zainteresowań i poszukiwań. Czasami to dzieci naprowadzają mnie na ślad nowych historii.

K.Z. Jak Pani wspomniała, od dwóch lat funkcjonuje kurpiowska wyszukiwarka tzw. Projekt Kurpie. Jak to działa, czym jest ta baza?

Marta Wojciechowska: W Projekcie Kurpie, inaczej niż w Genetece, indeksujemy nie tylko akty urodzenia, małżeństwa, czy zgony, ale też różne inne dokumenty. Ostatnie moje indeksacyjne działanie to był spis uchodźców, którzy wracali w 1918 roku do Polski z głębi Rosji. Spisywaliśmy listę tych osób. Są też, oprócz standardowych akt, na przykład różnego rodzaju księgi meldunkowe czy inne dokumenty. One niosą wiele treści, szczególnie gdy na parafiach trudno jest o akta, bo często ginęły one czy to w kolejnych wojnach, czy w pożarach. Wiele cennych ksiąg poszło z dymem nieodwracalnie. Nie wszystko udawało się odratować. Szczególnie wtedy przydają się inne dokumenty, dzięki którym jakieś dane osób się zachowały. Ostatnio miałam też szczęście indeksować spis ludzi, którzy w 1881 roku otrzymali pomoc finansową w czasie gdy na Kurpiach panował wielki głód. Klęski żywiołowe spowodowały, że uprawy wyginęły i zorganizowano pomoc dla mieszkańców Puszczy. Organizowano akcje, wydarzenia kulturalne, zbierano rzeczy, ziarno itp. W dokumentach zapisano, ile rubli kto otrzymał, ile zboża itd. Bardzo ciekawy jest na przykład spis dotyczący miejscowości Wykrot w myszynieckiej parafii. Komisja spisywała w terenie, bezpośrednio u gospodarza. Zapisali na przykład, że w domu jest chora żona, w obejściu byle jaki cielak i jakaś tam krowa, że konie ledwo żywe, że kartofli tyle, a zboża tyle i wiele innych szczegółów. Dzięki takim opisom można było z łatwością wyobrazić sobie życie tych ludzi.

Czasami dawne akta wiodą nas wprost do ludzkich historii i układanka ich życia szybko się składa. Czasami jest dużo luk i brakujących danych, trudno połączyć informacje. Poszukiwania ułatwia na przykład oryginalne nazwisko czy imię albo fakt, że przodkowie mało podróżowali i skupieni byli w jednej wiosce. Teraz trwa z kolei indeksowanie dzieci zaszczepionych przeciwko odrze w 1911 roku. Te dane powoli spływają do wyszukiwarki, choć praca idzie wolno, bo przecież to indeksowanie, to zajęcie poboczne, po pracy w domu i pracy zawodowej.

K.Z. Czy wobec różnych trudności nadal ma Pani w sobie zapał do tej pracy?

Marta Wojciechowska: Tak, wciąż mnie to cieszy. Dotychczas to ja korzystałam z cudzej pracy, a teraz ktoś, dzięki mojej pracy może odnaleźć swoich krewnych, przodków, dowiedzieć się czegoś o ich losach, a także o tym, od kogo się wywodzi. To moja motywacja, że mogę się jakoś odwdzięczyć, być użytecznym społecznie.

K. Z. Kiedy pojawił się pomysł stworzenia facebookowego profilu o nazwie "Historie w aktach zapisane"?

Marta Wojciechowska: To na pewno myszyniecki cmentarz i trzy najstarsze groby na tej nekropolii. Spoczywają w nich trzy kobiety, które zmarły w latach 1853-1856. Od nich wszystko się zaczęło. Już po nazwiskach podejrzewałam, że nie są z naszych stron, że musiały tu przybyć ze świata. Zaczęłam szukać. Do tych grobów miałam szczególny sentyment, bo pamiętam je jeszcze z czasów podstawówki, gdy z klasą i naszą wychowawczynią, pewnie w siódmej lub ósmej klasie, chodziliśmy sprzątać te mogiły, malowaliśmy niebieską, olejną farbą żeliwne płotki i krzyże. Pamiętałam o tych grobach od dziecięcych lat. Do dziś, uważnie przyglądając się gdzieś z tyłu ogrodzeń, widać jeszcze skrawki tamtej niebieskiej farby. To ten sentyment sprawił, że postanowiłam spróbować napisać historię tych kobiet, znaleźć coś, co zaświadczy o ich życiu, skąd tu przyszły, jak żyły. Pierwsza była Ludwika z Rydzewskich Nidecka. Szukałam, szukała i znalazłam. To była wielka radość. Dowiedziałam się, że Ludwika wyszła za mąż w swojej parafii. Znałam zatem już męża. Szukając jego danych, dowiedziałam się, że on po latach znów się ożenił, że był wtedy wdowcem po Ludwice.

Udało mi się ustalić, że te wszystkie panie przybyły do Myszyńca ze świata. Przed laty koło Myszyńca, w Dąbrowach, była komora celna, na granicy między zaborami pruskim i rosyjskim. Mąż Ludwiki pracował jako celnik. Przywiózł żonę ze sobą, ta zmarła jednak młodo. Coraz więcej informacji na jej temat sprawiły, że postanowiłam opisać jej historię. Powiedziałam o tym mojej siostrze i to ona była moją pierwszą recenzentką. Zachęciła mnie, aby spróbować, wymyśliła nawet nazwę profilu i tak w styczniu 2020 roku powstały "Historie w aktach zapisane". I tak to poszło, wciągnęłam się. Początkowo chciałam pisać tylko tych, co przyszli do nas ze świata, ale temat rozrósł się i teraz żyje już swoim życiem. Nie ukrywam, że były też obawy, bo nie chciałam, aby ktoś poczuł się urażony i dotknięty tym, że pisze o jego przodkach. Dlatego też zawsze przed publikacją, jeśli sprawa dotyczy osób z naszego terenu i wiem, że potomkowie żyją, zawsze proszę o zgodę na publikację. Przy tworzeniu kolejnych wpisów pomagali też ludzie z różnych grup genealogicznych w sieci. Praca moja jest raczej weekendowa. Wtedy mama czas, aby iść zrobić zdjęcie, napisać o tym, co udało mi się zebrać. Oczywiście łatwiej jest stworzyć historię kogoś, kto był znany lub zasłużony lokalnie. O nich pojawiają się nawet czasem artykułu w starych gazetach. Bywają też historie tragiczne i dramatyczne. Docieram czasami do informacji, że ktoś kogoś pobił, skrzywdził, a nawet zamordował. Podane są imiona i nazwiska. Wtedy nie ruszam tych historii. Nie chcę, aby potomkowie tych ludzi poczuli się dotknięci. Na pewno nie chcieliby tego upubliczniać. Trzeba wtedy dużo ostrożności i delikatności. Są też historie wzruszające, gdy ludzie dziękują mi, że odnalazłam ich przodków, że mogli się dowiedzieć pewnych faktów, które nie były znane w rodzinie.

K. Z. Ile dotychczas udało się takich historii opisać?

Marta Wojciechowska: Tak bardziej wnikliwie to myślę, że około 50 historii. Czasami wracam do niektórych osób, bo po czasie udaje mi się dowiedzieć nowych faktów z ich życia. Kiedyś pisałam o myszynieckim organiście Kazimierzu Sobieckim, który pochodził z Lipna z województwa kujawsko-pomorskiego. Zmarł młodo, w wieku 31 lat. Najpierw zmarła jego żona, później on ożenił się powtórnie. Z drugą żoną miał dziecko, ale ono też zmarło. Opisałam jego smutną historię, którą przeczytała pani z Ostrołęki. Okazało się, że ona zna wnuczkę tego naszego organisty, która mieszka gdzieś w Zakopanem. Ta wnuczka skontaktowała się ze mną i nawet przesłała zdjęcia swojego dziadka. To było niesamowite. Myślałam, że on nie miał nikogo na tym świecie i nie miał więcej dzieci. Okazało się jednak, że miał córkę z pierwszą żoną i to dziecko przyjechało z nim do Myszyńca. Po śmierci bliskich dziewczynka trafiła pod opiekę babci do Lipna. To dla mnie ogromne emocje. Najpierw to tylko stary, zniszczony, często opuszczony nagrobek, czyjeś imię, nazwisko, a potem historia odkrywa się, rozrasta. Bywa, że udaje mi się spojrzeć tym ludziom w oczy, gdy odnajduję czy otrzymuję ich fotografie. Takie rzeczy się dzieją. Cudowna historia zdarzyła się także z mogiłą na ostrołęckim cmentarzu parafialnym. Gdy byłam w Ostrołęce i miałam trochę wolnego czasu, postanowiłam odwiedzić cmentarz. Stamtąd pochodzi historia grobu Anny Skowrońskiej-Jakackiej. Opisaną przeze mnie historię przeczytali jej potomkowie i skontaktowali się ze mną. Pomogłam im trafić na mogiłę, dzięki wyszukiwarce, która dostępna jest na stronie Mojej Ostrołęki. Odnaleźli swoją przodkinię, odnowili grób. Inna historia dotyczyła braci organistów. Dotarłam do nich przez grób żony jednego z braci i jego córeczki. Okazało się, że człowiek ów miał jeszcze braci i wszyscy pracowali jako organisci - jeden w Łysych, drugi w Kadzidle, kolejny w Goworowie. Czasami te opowieści rodzą się bardzo spontanicznie i nieoczekiwanie. Oczywiście mam stały kontakt z osobami z różnych grup genealogicznych. Z dużą pomocą przychodzi mi m.in Jacek Czaplicki czy Małgorzata Karczewska. Dzięki nim poznałam I wojną światową, bardziej zrozumiałam tamte czasy. Zrobiłam np. spis dzieci urodzonych w czasie I wojny, których ojcowie służyli w armii. Te znajomości zainspirował mnie, aby w ogóle poruszać tematykę pierwszowojenną.

K. Z. Jeżeli ktoś chciałby odnaleźć swojego przodka, jakie dałaby Pani wskazówki? Gdzie szukać, od czego zacząć tworzenie drzewa genealogicznego?

Marta Wojciechowska: Ostatnio miałam kilka spotkań z dziećmi i dorosłymi o genealogii i poszukiwaniu przodków. Wszystkim odpowiadam na swoim przykładzie - najpierw zacznij od rozmowy z rodziną, krewnymi, starszymi w rodzinie bliższej i dalszej. Oni często są skarbnicą wiedzy. Należy spisać wszystko, co wiedzą, nazwiska, imiona, daty, miejsca. Musimy się jednak przygotować, że to, co znajdziemy w internecie czy starych dokumentach nie zawsze pokrywa się z rodzinnymi opowieściami. Pamięć bywa zawodna, ale też zapisy w aktach mogą zawierać błędy. Nie można się jednak poddawać i próbować ułożyć układankę. Kolejny krok to rodzinne dokumenty, zdjęcia, metryki, akta. Warto przejrzeć stare albumy, teczki z dokumentami, poszukać na strychu... Także nagrobki są cennym źródłem wiedzy, warto je odwiedzić i sprawdzić inskrypcje.

Gdy już zgromadzimy dostępny materiał, możemy przejść do internetu i wyszukiwarek jak wspominana już Geneteka czy Projekt Kurpie. To najszybsze narzędzia, które mogą nam dostarczyć cennych informacji. Warto też próbować uzyskać dane z ksiąg parafialnych czy urzędów stanu cywilnego. Wytrwałych zachęcam do odwiedzenia Archiwum Państwowego, gdzie każdy może poprosić o udostępnienie akt swoich bliskich. Można też poprosić o dostęp elektroniczny, przesłanie odpisu akt za niewielką opłatą. Można też korzystać z specjalistycznych stron np. Skanoteki czy Genbazy. Muszę przyznać, że teraz jest ogromny boom na genealogię. Ludzie szukają swoich przodków, fascynują ich dawne historie. Mnóstwo osób pisze do nas o wskazówki, jak odnaleźć przodków. Także gminne USC mają więcej wniosków o udostępnienie danych ich przodków. Pisza ludzie ze Stanów Zjednoczonych, z innych stron świata. Szukają swoich korzeni. Kiedyś genealogia była trudniejsza, dziś wydaje się to bliższe, bardziej dostępne. To ma przyszłość. Warto przekazywać tę wiedzę najmłodszym, bo okazuje się, że tworzenie drzewa genealogicznego bardzo podoba się dzieciom. Te informacje zebrane o naszych przodkach zostaną dla kolejnych pokoleń.

K. Z. Czym jest dla Pani genealogia i szukanie historii zapisanych w dawnych aktach?

Marta Wojciechowska: Myślę, że to moja wielka pasja, bo jak szukam informacji, jak wpadam w świat akt, to rzeczywistość przestaje dla mnie istnieć. Czasami poświęcam długie godziny, a nawet noce, aby zgłębić jakiś temat. To pochłania bez reszty. Gdy znajdę coś małego, to uczepiam się tej myśli i drążę dalej, muszę to pociągnąć, okryć historię zapomnianą. To jest dla mnie ważne i takie wzniosłe. Wzruszające jest też, że odkrywanie historii staje się impulsem dla innych ludzi do odkrywania rodzinnych historii. Niektóre budzą takie emocje, że ciężko mi to nawet opisać słowami. Im dłużej czasu spędzam nad danym tematem, tym bardziej czuję, że te osoby są takie moje, jakbyśmy się znali od lat. Cieszy mnie też niezmiernie, gdy odnajduje się rodzina, gdy zaczyna opiekować się zapomnianą do tej pory mogiłą. To część mojego życia.

K. Z. Dziękuję za rozmowę

Z Martą Wojciechowską rozmawiała Katarzyna Zyśk

Chcesz poczytać Historie w aktach zapisane? Zajrzyj na profil Marty Wojciechowskiej.

Najnowsze wywiady

Maria Weronika Kmoch o wielkanocnych zwyczajach na Kurpiach (wideo)

Na cztery ręce i cztery nogi... Duet organowy Aleksandra Gawrońska-Kozieł i Mariusz Kozieł czyli Colloque des Claviers (wideo)

"Kos" - debiutancka powieść Nastki Drabot. "Kos pojawia się w książce jako ptak i pewna alegoria..." (rozmowa, konkurs)

Gość Mojej Ostrołęki. Maria Weronika Kmoch: "Poznawanie Kurpiowszczyzny daje mi ogromną radość. To miejsce, do którego lubię wracać" (wideo)

Gość Mojej Ostrołęki Dariusz Matuszak o 14-leciu Arkadii. "Pomagamy wyjść z nałogu i pozostać w trzeźwości" (wideo)

Krzysztof Piersa: "Mój rekord grania non stop to 56 godzin bez snu". Dziś uczy, jak wyjść z uzależnienia (wideo)

Pięć lat w inwestycjach gminy Rzekuń. Wójt Bartosz Podolak "Nasza gmina rozwija się bardzo dynamicznie" (wideo)

Byśki, nowe latka, fafernuchy. Czyli o noworocznych zwyczajach na Kurpiach z Czesławą Kaczyńską (wideo)

Przy OCK powołano Ostrołęcką Orkiestrę Kameralną. Tadeusz Wiśniewski: "To było moje marzenie" (rozmowa, wideo)

Ilicz wraca na scenę po 35 latach! "Pierwszy, fantastyczny koncert zagraliśmy w I LO" (rozmowa)

Pisze historie zmarłych. "Wszystko zaczęło się od praprababci Scholastyki, po której odziedziczyłam imię" (rozmowa)

"Sędzia" to debiutancka powieść Oliwii Marczak. - Moja przygoda z literaturą zaczęła się w ostrołęckiej "dziesiątce" (rozmowa)

Kochasz komiks? A może chcesz poznać tę sztukę? Już w sobotę II Ostrołęckie Spotkania Komiksowe! (rozmowa, wideo)

Przed nami wielkie święto biegowe w Ostrołęce! Na Półmaraton Kurpiowski zaprasza Przemysław Dąbrowski (rozmowa)

My, Słowianie. O naszych korzeniach, pogańskich tradycjach i słowiańskiej kulturze rozmawiamy z Arturem Chrostowskim (wideo)

Nowe przedszkola, pensje nauczycieli. Zmiany w ostrołęckich szkołach (rozmowa)

O muzycznych gwiazdach i programie VIII Ostrołęckich Operaliów. Jakub Milewski: "Mam nadzieję, że to będzie niezapomniana edycja" (rozmowa)

Miejsce dla osób z niepełnosprawnością w Cierpiętach. "Nie zrezygnujemy z tego, bo potrzeby są ogromne" (rozmowa)

Ostrołęka powstańcom warszawskim. Dyrektor OCK Tadeusz Wiśniewski zaprasza do wspólnego śpiewania (rozmowa)

W kadrze Anny Suchcickiej. "Najlepsze zdjęcie to takie, którego jeszcze nie zrobiłam" (rozmowa)

Wiceprezydent Anna Gocłowska: "Nawet gdy prezydent jest nieobecny, interesy mieszkańców są zabezpieczone jak należy" (rozmowa)

Tupolev wylądował w redakcji Mojej Ostrołęki. "Wychodzimy na scenę i dajemy z siebie sto procent" (wideo)

Młodzi z Pasją: Tomasz Mierzejek. "Dialektu nauczyłem się, podsłuchując moich dziadków" (wywiad)

Gość Mojej Ostrołęki - Bożena Załęska, dyrektor MBP. "Za rok planujemy kolejny festiwal książki" (wideo)

Ostrołęczanka zdobyła koronę Miss Województwa Mazowieckiego. Amelia Mierzejewska: "Od zawsze łamałam schematy" (rozmowa, zdjęcia)

Agnieszka Zielewicz i jej "Zielnik Kurpiowski". "Fascynuje mnie przyroda, nietuzinkowe krajobrazy doliny Narwi" (rozmowa)

Sabina Malinowska swoje życie związała z ostrołęcką biblioteką: "Przyszłam tu przypadkowo, ale pokochałam to, zostałam" (zdjęcia)

Z wizytą w Muzeum Kasie Biletowej Jerzego Grabowskiego. Ponad tysiąc pamiątek w jednym miejscu (zdjęcia)

Gość Mojej Ostrołęki: dyrektor szpitala Paweł Natkowski o braku rejonizacji, szpitalnym jedzeniu i badaniach profilaktycznych (wideo)

Adam pracuje w zakładzie pogrzebowym i przygotowuje zmarłych do pochówku. "Śmierć da się oswoić" (rozmowa)

Jak smog niszczy zdrowie? Rozmowa z dr Małgorzatą Prusaczyk, kierownikiem oddziału chorób płuc ostrołęckiego szpitala

Iwona Olkowska z Ostrołęki inspiruje tysiące internautów na Instagramie. Jej aranżacje wnętrz robią furorę (rozmowa)

Kino "Jantar" znów w pierwszej lidze, ale czy w Ostrołęce powstanie wreszcie teatr? (rozmowa)

Marcin Meller w redakcji "Mojej Ostrołęki". Rozmowa o nowej książce, Kurpiach i byciu ojcem (wideo)

Niepełnosprawny mężczyzna od kilku lat mieszka w kontenerze. "Nie chcę do DPS-u" (zdjęcia, wideo)

Staszek Orłowski o komiksowej pasji. W mieszkaniu ma setki wyjątkowych pozycji

Kto i dlaczego tworzy murale w Ostrołęce? Rozmowa z Nastką Drabot (zdjęcia)

Golibroda z Ostrołęki. Rafał Marczak teraz dba o zarost i fryzury Norwegów (zdjęcia)

Więcej wywiadów

Wyświetleń: 14980 komentarze: -
15:53, 07.11.2023r. Drukuj